Łączna liczba wyświetleń

środa, 12 stycznia 2011

RUSZAMY NA PÓŁNOC

Wróciłam z zakupów i wróciłam do pisania bloga :) Oczywiście (oczywiście!) nic z Ewą nie kupiłyśmy - widziałyśmy masę ładnych rzeczy, ale byłyśmy dzielne. I tak nam się oberwało po powrocie - życie :)
Wczoraj były urodziny Anny i z tej okazji zostaliśmy zaproszeni na kolację do chińskiej knajpki. Przyszło całkiem sporo znajomych jubilatki - w sumie siedziało nas tam ze 25 osób. Anna zamówiła przeróżne smakołyki, próbowaliśmy wszystkiego - pycha!

Niespodzianką było dla nas zakończenie kolacji - przyzwyczajenie z Polski, że ten, kto zaprasza na kolację - dosłownie na nią z a p r a s z a, czyli również płaci za posiłek, trochę nas zwiodło. Otóż w Nowej Zelandii jeśli jest się zaproszonym na obiad do kogoś do domu, należy zjawić się z winem i jakąś potrawą - żeby dorzucić coś do stołu. A jeśli ktoś zaprasza znajomych do knajpy, to trzeba być przygotowanym na to pod koniec spotkania będzie ogólna zrzutka na rachunek. Co kraj to obyczaj :)
Ponieważ to był wtorek, większość znajomych prosto po kolacji udała się prosto do domów - środowa praca wzywała. Ale my, Anna i jej przyjaciółka Nikky, jako szczęśliwi urlopowicze, wybraliśmy się na podbój lokalnych barów, zakańczając wieczór tańcami w Lime bar.

to gdzieś w przerwie między naszymi tańcami :)

Dzisiejszy dzień spędziliśmy w takim samym składzie. Anna zaproponowała nam wspólną wycieczkę do Devonport, malowniczej dzielnicy Auckland. Pogoda była wymarzona - słoneczna, ale wszechobecny wiatr sprawiał, że upał nie dawał się we znaki. Obejrzeliśmy dawną jednostkę obronną z czasów wojny, z działami wymierzonymi w stronę potencjanej wizyty Japończyków drogą morską - już nieczynnymi oczywiście, zjedliśmy obłędny lunch w knajpce Manuka i doprawiliśmy się najlepszymi lodami w mieście - pierwszy raz w życiu jadłam lody morelowe - dlaczego nie mamy ich w Polsce???
Odwiedziliśmy też dwie galerie sztuki, pierwsza należy do pana, który zajmuje się artystycznym dmuchaniem szkła, coś takiego, jak robią w Wenecji, ale nie do końca. Dzbanuszki, wazony, figurki, naszyjniki - mieszanina kształtów i kolorów - jedyne, co cisnęło nam się na usta, to 'JAK on to robi?'. Nie robiliśmy żadnych zdjęć, bo pan artysta we własnej osobie siedział za kontuarem, więc jakoś nam było łyso.
Druga galeria, to sztuka użytkowa z motywami nowozelandzkimi. Zastawa z wizerunkiem ptaszka kiwi, mnóstwo obrazów, plakatów, zdjęć, pocztówek, wycieraczki i dywaniki z kamyków jak na plaży....WOW :)

A teraz już jesteśmy u Anny - śpimy dziś u niej, bo nasz namiot jest zwinięty i spakowany w samochodzie gotowym do drogi - jutro jak wstaniemy, ruszamy na północ na kilka dni :) Oczywiście spakowani jesteśmy jak na miesiąc tułaczki - ten aspekt naszej wyprawy musimy jeszcze dopracować - co warto, a czego nie warto ze sobą brać, no ale wszystko przyjdzie z czasem :)

Pozdrawiamy i będziemy się odzywać, o ile napotkamy gdzieś internet :)

K&iG.

5 komentarzy:

  1. no to owocnej podróży buraczki kochane :P

    OdpowiedzUsuń
  2. trzymajcie się lewej strony! :)

    OdpowiedzUsuń
  3. POWODZENIA!!! opalajcie się smacznie i zdrowo :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Albo ten filmik jest w przyspieszonym tempie albo jeździcie zbyt szybko i to na dodatek po nienormalnej stronie. Spiesz się powoli albowiem zawsze zdążysz się spóźnić.

    OdpowiedzUsuń
  5. no - to wreszcie krol parkietow mogl zaprezentowac swoje niepowtarzalne zdolnosci! ufff!

    OdpowiedzUsuń