Łączna liczba wyświetleń

piątek, 14 stycznia 2011

JESTEŚMY NA PÓŁNOCY

NA POCZĄTEK tak off topic chcieliśmy bardzo, bardzo PODZIĘKOWAĆ Basi, Antoniemu, Cioci Basi i Mateuszowi, że przygarnęli nas, zajęli się nami, wykarmili za wszystkie czasy, pomogli przystosować się do zmiany czasu, udostępnili namiot i kawałek ogrodu na jego postawienie. Dziękujemy Antoniemu, że pomógł nam kupić auto - jego zdolności w targowaniu są nieocenione :-) Basiu raz jeszcze BARDZO BARDZO BARDZO DZIĘKUJEMY ZA WSZYSTKO !!!

[iGnac: W tym roku mam to szczęście, że moje urodziny będą tak naprawdę trwały 36 godzin. Zaczęły się tutaj, kiedy w Polsce był jeszcze 13 stycznia i kiedy tu się skończą, u Was dalej jeszcze będą trwały :-) to miłe. Chciałem bardzo podziękować tej trójce wariatów, którzy po wieczornym prysznicu przywitali mnie w namiocie (po 24:00 w nocy z 13 na 14 stycznia) szampanem, tortem czekoladowym i czapeczkami rodem z kinderbalu :-) ]
Impreza w namiocie była wyśmienita :-)
















Krysia:
13/01/2011 KERI KERI CAMPING
Wyprawa na północ, dzień pierwszy:

Jesteśmy na kempingu w KeriKeri na północy Nowej Zelandii, w rejonie Bay of Islands. Ale od początku...
Prawie udało nam się wyjechać od Anny o 8.00 rano, jak planowaliśmy - piszę „prawie”, bo już o 11.30 siedzieliśmy w samochodzie :) Pogoda była idealna do podróży, było ciepło, ale dość pochmurno, więc oślepiające słońce nie dawało się we znaki. Naszym pierwszym przystankiem była miejscowość Whangarei, oddalona od Auckland jakieś 2 godziny jazdy. Tutaj bardzo często operuje się czasem jako miarą odległości, nawet na znakach drogowych niekiedy zamiast ilości kilometrów pojawiają się słowa „2 hours drive”. Łatwo to policzyć, bo autostradą można jechać najwyżej 100 km/h, a że kamery i policja są wszędzie, a mandaty wysokie, to wszyscy przestrzegają przepisów.
Tuż za Auckland stanęliśmy przed wyborem - pojechać kawałek dłuższą i wolniejszą drogą, czy zapłacić za autostradę. 2 dolary to nie majątek, więc zdecydowaliśmy się na szybszą opcję. Jak zapłacić za przejazd? Nic prostszego - przed płatnym wjazdem jest stacja benzynowa. Należy się tam zatrzymać i w automacie przypominającym nasze krakowskie automaty do biletów, należy wpisać numer rejestracyjny swojego pojazdu. Zrobiliśmy to i ku naszemu zaskoczeniu, na ekranie pojawiły się informacje: Toyota Ipsum, rocznik 1996 - czy się zgadza? Jeśli tak, to proszę wrzucić 2 dolary i ruszać w drogę. Co za technika....aha, a gdyby ktoś nie zapłacił, to oczywiście po drodze są kamery, robią zdjęcie i mandacik pocztą przychodzi do domu. Zapłaciliśmy, ruszyliśmy.

W Whangarei chcieliśmy zobaczyć dwie atrakcje - jaskinie, w których żyją robaczki świecące w ciemnościach i wodospad. Po drodze najpierw było nam do jaskiń, więc zajechaliśmy na parking przy drodze w środku absolutnej głuszy. Gdyby nie jakieś strzałki, to pewnie byśmy tam nigdy nie trafili. Dobrze, że Kuba wyczytał w przewodniku, że przydatne są jakieś solidniejsze buty, bo przebraliśmy nasze japonki na sandały, a Ewa z Kubą nawet na adidasy. Aha, dodam jeszcze, że Ewa była w sukience, a ja w spódnicy.
No bo wiecie, spodziewaliśmy się jakiejś jaskini na płaskim gruncie, gdzie się wchodzi spokojnym krokiem, może jakiegoś przewodnika, który opowie coś o tych robaczkach - ogólnie myśleliśmy jak totalni turyści.
Tymczasem, podążając za strzałkami przeszliśmy najpierw przez małą polankę, minęliśmy dwa pasące się konie i zaczęliśmy przechodzić z jednego ogrodzonego pastwiska na drugie. No, ale strzałki tak nas kierowały, co było robić...Po dłuższej chwili zobaczyliśmy jakieś skałki oraz drogowskaz do pierwszej jaskini - Organ Cave. Nie zobaczyliśmy tam nic ciekawego - w szczególności wejścia - więc poszliśmy do drugiej - Medium Cave. Spotkaliśmy tam Kanadyjczyka, w pełnym rynsztunku, kasku z latarką na głowie - ok, wszyscy mieliśmy zamiar wejść do tej samej jaskini, tylko niektórzy z nas byli jak gdyby gorzej na to przygotowani ;) Ale przyjazny Kanadyjczyk powiedział, że będzie oświetlać nam drogę i że właściwie to ta jaskinia jest najłatwiejsza ze wszystkich jaskiń w okolicy, więc powinniśmy dać radę.
Jedyne, co mogę powiedzieć, to, że zejście było trudne, wnętrze pełne zakrętów, więc po chwili zapanowała najczarniejsza ciemność, a jaskiniowy strumyk sięgał nam do pół łydki - ale co tam, kiedy zgasiliśmy wszystkie światełka w komórkach (żałosne, wiem, nawet nie wzięliśmy latarki...) [tu wtrącę się ja - iGnac, mój wspaniały telefon, który dostałem od Krysi pod choinkę ma wbudowaną latarkę i był drugim źródłem światła prócz latarki kanadyjczyka] , to nad naszymi głowami zalśniły jakby setki gwiazd - niesamowity widok :)
Kolejna jaskinia, Ivy Cave - poszła nam jak po maśle ;) Bez Kanadyjczyka, licząc jeno na nasze telefony - zdobyliśmy ją :D Przypominam, Ewa w sukience, ja w spódnicy. Eh, taka karma...
[iGnac: gdyby ktoś miał zamiar ganić nas za nieprofesjonalne przygotowanie do zwiedzania jaskiń, chciałem tylko poinformować, że przed wejściem do Ivy Cave spotkaliśmy 3 nastolatków, którzy ‚zwiedzili’ ją przy świetle zapalniczki. Tak naprawdę to dzięki nim postanowiliśmy zapuścić się do środka, bo inaczej nie wiem czy byśmy się zdecydowali. To jednak jest niesamowite a zarazem przedziwne uczucie wejść do jaskini na tyle głęboko, że nie widać już światła dziennego.]
Więc od dzisiaj oficjalnie uważamy się za grotołazów :)





To są właśnie te słynne świecące robaczki, dla których ludzie wchodzą w ciemne jaskinie.

Po takich przeżyciach niewiele już mogło nas ruszyć, ale bardzo byliśmy ciekawi wodospadu. Nosi on miano tutejszej Paris Hilton - obiekt nie aż tak atrakcyjny, ale bardzo często fotografowany ;) I rzeczywiście, wielkością nie może się równać z wielkimi wodospadami, ale za to tuż u jego stóp można pływać. Tam, gdzie spada, tworzy się niewielkie jeziorko w otoczeniu skał, więc jak się człowiek trochę pogimnastykuje, to może nawet przejść bezpośrednio za niego - oczywiście zrobiliśmy to - super!
Aha, oczywiście bezpośrednio nad wodospadem nie wolno pływać ani nurkować, co absolutnie nie przeszkadza lokalnej młodzieży skakać do wody z najwyższych gałęzi drzew rosnących obok.



Na zdjęciu Krysia, Ewa i Kuba pod wodospadem



Za miejsce noclegu obraliśmy sobie kemping w miejscowości Kerikeri (nazwa oznacza kopać, kopać, czy też kop, kop - jako że miasteczko leży w dolinie - logiczne). Po drodze zahaczyliśmy tylko o Kawa Kawa, gdzie znajdują się zaprojektowane przez Hudretwassera publiczne toalety - baaaardzo w jego stylu.


Byliśmy też świadkami niecodziennej scenki: Pod knajpkę z jedzeniem na wynos podjechał starszawy gość z, powiedzmy, trzyletnim dzieckiem - gość w poncho i kapeluszu, NA KONIU, „zaparkował” konia między samochodami i poszedł zamówić coś do jedzenia. Tak po prostu. Ze wszystkich osób dokoła chyba tylko my byliśmy zdziwieni. Ech, turysty z nas, turysty...



Kemping w Kerikeri, należący do sieci Top 10, ma 4 i pół gwiazdki w pięciogwiazdkowej skali i rzeczywiście ma wszystko, czego podróżnik potrzebuje. Jest świetnie wyposażona kuchnia, z kuchenkami gazowymi, mikrofalówkami, lodówkami i tosterami. Jest pralnia i nawet deska do prasowania, toalety i prysznice z ciepłą wodą, telewizja, internet - czego chcieć więcej?Podczas zakupów w supermarkecie udało nam się tak kluczyć i grzebać, że Ignac nie zauważył jak przemycamy butelkę szampana i tort, które miały czekać na wybicie północy - początek jego urodzin. Ha, kto powiedział, że imprezy urodzinowej nie da się zorganizować w namiocie? :)

Dzień drugi. 14/01/2011

Jednak szybkie zbieranie się do drogi nie jest naszą mocną stroną...Znowu wyjechaliśmy koło 11.00, bo prysznic, śniadanko, zwijanie namiotu, no cóż...
Marzy nam się wreszcie zobaczyć plażę z bialutkim piaseczkiem, ale ciągle trafiamy na jakieś mariny, kamyczki, skaliste zatoki, a w ogóle to cały czas pochmurno - co jest??
Jedziemy więc dalej na północ, dziś, albo jutro dotrzemy na sam północny koniuszek północnej wyspy, gdzie zderzają się Morze Tasmana i Ocean Spokojny. A narazie otaczają nas pagórki i góry północy i wszechobecna zieleń.



iGnac: kiedy Krysia robiła ten wpis dzień nie zaczął nam się najlepiej. Ani plaża nie była zbyt ciekawa,  nie zdecydowaliśmy się również na wycieczkę statkiem do Hole in the Rock na Bay of Islands. Uznaliśmy po dłuższej dyskusji, że lepiej jechać bardziej na północ.
Teraz jesteśmy na kolejnym kempingu sieci Top 10 tym razem w KariKari (nie mylić z KeriKeri, w którym zatrzymaliśmy się wczoraj...) Pomimo kiepskiego poranka, popołudnie mieliśmy niesamowicie udane. W tym momencie moi kompani przygotowują kolację urodzinową i zaraz będziemy jeść pyszności. Dziś pozwoliliśmy sobie na trochę szaleństwa i śpimy w takim małym domku kempingowym z kuchnią. Mamy łóżka i wyposażoną kuchnię (stąd możliwość gotowania).
Popołudnie spędziliśmy pływając w małej cichej zatoczce na tzw. body boards - czyli takich styropianowych, metrowych deskach, na których świetnie można bawić się na falach. Udało nam się pożyczyć je od Nikky, która co prawda nie zrozumie tego wpisu, ale jesteśmy jej bardzo wdzięczni:-)

to jest nasza dzisiejsza niebiańska plaża :-)
....już po kolacji
Brzuchy najedzone, teraz czeka na nas urodzinowy Jack i jego koleżanka Cola.
Jutro Cape Reinga (wspomniany koniuszek wyspy), wydmy piaskowe, jeżeli się uda to wycieczka na quadach. Na wieczór chcemy dojechać do Dargaville, gdzie skorzystamy z darmowego noclegu w ramach couch surfingu u miłej 27 letniej kiwuski, która zaprosiła nas do siebie. Dla nie wtajemniczonych couch surfing to ogólnoświatowa sieć kontaktów -  nocowanie ludzi za darmo w domu na kanapie :-)

6 komentarzy:

  1. o matko....weżcie mnie nad ten wodospad!!!!!

    OdpowiedzUsuń
  2. ej... wiesz, co się dzieje jak się to czyta?? człowiek ma ochotę wykonać bardzo antyspołeczny gest - rzucić wszystkimi obowiązkami, pożyczyć pieniądze gdzie się da.... i zwiać daleko stąd!! pozdrowienia z mglistego Krakowa!

    OdpowiedzUsuń
  3. WSZYSTKIEGO NAJLEPSZEGO IGNAC :):):):):):)

    OdpowiedzUsuń
  4. skoki do wody jak na skałkach Twardowskiego:P

    OdpowiedzUsuń
  5. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  6. rewelacja!!! caly material ofkurs - ale te toalety hudretwaserowskie - no cuuuudowne

    oraz jeszcze: CS jest super, trzymam kciuki za fajne doswiadczenia na Waszej pierwszej kanapie!

    OdpowiedzUsuń