Łączna liczba wyświetleń

sobota, 1 stycznia 2011

COSMOPOLITAN DINNER

Ach, mamy małą obsuwę z wpisami, ale to dlatego, że wczoraj był dzień bardzo intensywny. Do południa skajpowanie z krewnymi i blislkimi przed nadejściem Nowego Roku u Was - potem wycieczka na Mission Bay. Chcę powiedzieć, że jesteśmy tutaj naprawdę rozpuszczani, bo Mateusz, syn Basi, wszędzie nas wozi, za co jesteśmy mu baaaaaaardzo wdzięczni :)
centrum Auckland - to najwyższe to Sky Tower

Mission Bay to jedna z wielu zatok w Auckland, z piaszczysto - muszelkową plażą, ale także z promenadą (wydzielone 2 pasy - dla spacerowiczów i dla rolkarzy/rowerzystów), mnóstwem knajpek i kafejek oraz pięknych domów z kategorii 'nawet-nie-chcę-wiedzieć-ile-kosztuje'. Pomiędzy promenadą a plażą ciągnie się pas zieleni, gdzie całe rodziny urządzają sobie pikniki, grają w krykieta, czy siatkówkę - jest gwarno, radośnie i wakacyjnie - to pierwszy dzień Nowego Roku :)
po drodze do Mission Bay
plaża na Mission Bay

Jedyna niedogodność, która mi się przytrafiła to (Rodzino, nie panikuj :)) ból gardła i narastający katar. Piszę o tym, nie żeby się pożalić, ale dlatego, że ma to związek z wydarzeniami później tego dnia.
Mieliśmy pójść na kawę i lody, ale lekki głód popchnął nas w stronę fast foodu, więc żeby się nie przejeść zamówiliśmy tylko frytki - a właściwie kumara fries, czyli frytki z tutejszego ziemniaka, interesujący smak - słodkawe jak kasztany, z solą i sosem majonezowym, no wiecie, zależy co kto lubi :) aha, no i oczywiście - jedna mała paczuszka i najedliśmy się tak, że wytaczalismy się z knajpki. Ech, lody i kawa innym razem. Trzeba było nam się zbierać, bo byliśmy zaproszeni na New Year's Dinner do brata Antonio - Gustavo i jego żony Lilly.

Kumara fries

Dom, w którym mieszkają, naprawdę robi wrażenie - zarówno jego wielkość, jak i widok z okien - całe Auckland jak na dłoni. Ale chyba większe wrażenie zrobiło na mnie spotkanie jako takie. Siedzieliśmy przy stole - siódemka Polaków, dwóch Chilijczyków i dwie Chinki - a właściwie trzy - Lilly, jej mama i wnuczka, 4letnia Frankie.
Lilly jest świetną kucharką. Jej curry z wołowiny i warzyw...wow. (Szysia, nie tak pikantne jak Twoje, ale i tak robi robotę :)) A na dokładkę - rak. Taki czerwony, z nogami i wogóle...Jesteśmy na drugim końcu świata, więc chcę próbować wszystkiego - no i teraz już wiem, że to nie moja ulubiona potrawa :) aha, no i na koniec prawdziwa chińska herbata, prosto z Chin - wygląda blado, ale daje niezłego kopa energii! Ale to wszystko nic, najlepsza ze wszystkiego była konwersacja przy stole. Hiszpańsko - chińsko - angielsko - polska. Genialne. Gorzej nam szło ze zrozumieniem chińsko - angielskiego (no, dużo gorzej...), albo z próbami wyłapania choćby jednego hiszpańskiego słowa, kiedy Antonio i Gustavo rozmawiali z prędkością karabinu maszynowego - ale daliśmy radę :) Najmniejszy problem miała mała Frankie, bo ona mówi po chińsku, hiszpańsku i angielsku :)
Spędziliśmy u nich sporo czasu i kiedy wróciliśmy, z ogólnego zmęczenia i wrażeń, gardło i nas dały o sobie znać ze zdwojoną mocą. Tabletki na gardło nie pomagały, więc Antonio zaproponował mi chilijską kurację - posmarować się tajemniczą maścią, a następnie obłożyć gazetą (!) i pójść spać. No i poszłam spać z gazetą na klacie, pod koszulką :) Nie powiem, dziś czuję się już lepiej, ale chyba bez syropu na kaszel się nie obejdzie.

Po południu wybraliśmy się z Basią do muzeum Domaine, gdzie oprócz eksponatów, można zobaczyć pokazy tańca i śpiewu Maorysów - niech zdjęcia mówią same za siebie :)




6 komentarzy:

  1. normalnie jak dokument na discovery:)

    OdpowiedzUsuń
  2. a co, czuje sie jak japonski turysta :P

    OdpowiedzUsuń
  3. hehe :) czyli aparat przyrósł Ci do ręki? :P

    OdpowiedzUsuń
  4. a nie masz zdjęć z gazetą na klacie?:D i czy to był Cosmopolitan ?:P :***

    OdpowiedzUsuń
  5. oł łał!!! zdjecie z Maorysem rzadzi:)
    a na iGnaca dziwnie dziala ta NZ - wyrosl, zblondzil sie... nie, zebym cos miala do blondu (hehehe)...
    WYGLODNIALAM, ide jesc, cmoki!!!

    OdpowiedzUsuń
  6. no niestety to nie byl Cosmopolitan, tylko lokalny dziennik - strona z zapowiedzia pogody - wiec wszyscy sie smiali ze otrzymam dar przepowiadania pogody :P
    Szysia, no wiesz, blond rulez (szczególnie w tym kraju czarnowlosych...)

    OdpowiedzUsuń