Łączna liczba wyświetleń

piątek, 31 grudnia 2010

DZIŚ SYLWESTER

14.30
Ponieważ jutro wszystkie sklepy będą zamknięte (pojutrze zapewne też, bo tutaj bardzo biorą sobie do serca pojęcia 'święto' i 'dzień wolny' - wczoraj, dziś, jutro i pojutrze nie kursują pociągi, bo święta), pojechaliśmy z Basią do Pack'n Save - tutejszego supermarketu zrobić zakupy. Okazuje się, że nawet tak trywialna czynność - na drugim końcu świata - może dostarczyć atrakcji.
Pink Taro z Fiji, albo nowozelandzka ryba Snapper? proszę bardzo :) Wszystko świeże, prosto z krzaka/oceanu.

No i oczywiście, rzecz, o której słyszałam, odkąd poznałam Ignaca - mince pies. Takie francuskie ciastko z mięsnym nadzieniem w środku - z ketchupem i piwkiem - pychota!


w tle na zdjęciu Daisy - jak zwykle przy stole, kiedy coś jemy :)

Zainteresowanych jak toto wygląda w środku, odsyłam do bloga Ewy i Cichego (musimy choć trochę inne zdjęcia robić żeby nie było nudno ;))

A teraz po lunchu kawka - i jedziemy na plażę! :)

17.51
Jaaaaaaaaaaaaaa, właśnie wróciliśmy z plaży! :D Trudno znaleźć słowa, żeby opisać jakie to wrażenie - już sama droga tam była tak piękna, że nie wiedzieliśmy w którą stronę patrzeć... Wszędzie zieleń, palmy, wielkie paprocie, morze kwiatów we wszystkich możliwych kolorach, a gdzieś pomiędzy tym wszystkim pochowane domy szczęśliwców, którzy tam mieszkają. Dodatkowo dziś naprawdę zaświeciło słońce (wczoraj było raczej pochmurno), więc błękitne niebo z przemykającymi chmurkami, gorący piasek i Ocean Spokojny - wprowadziły nas w absolutny błogostan :)

Myślę, że zdjęcia Ignaca najlepiej pokażą, co tam zobaczyliśmy, z mojej strony jedynie fotka techniczno - informacyjna: - Krysia




















































A teraz kilka zdjęć ode mnie







a po powrocie z plaży zjedliśmy pyszny obiad zrobiony przez Antoniego w chilijskim stylu - completas :) autor i dzieło poniżej


A teraz pędzimy oglądać fajerwerki! Szczęśliwego nowego roku!

K. & iG.




czwartek, 30 grudnia 2010

DZIEŃ DOBRY :)

to tylko taki szybki pościk z filmikiem z dzisiejszego poranka - nie zwracajcie uwagi na mój głos zaspany, tylko na odgłosy w tle :)

MAMY NAMIOT I TRUSKAWKI

I chodzimy boso po ogrodzie :)
Wstaliśmy dziś koło 11.30 i po śniadanku wyruszyliśmy autobusem do centrum handlowego w dzielnicy Henderson żeby:
wymienić trochę pieniędzy
reaktywować konto bankowe (Ignac)
zakupić startery do telefonów
zakupić doładowania do telefonów.
Wszystko się udało i jesteśmy już szczęśliwymi posiadaczami nowozelandzkich numerów tel :)
Potem w supermarkecie chcieliśmy zrobić drobne zakupy i zobaczyliśmy truskawki...nie mogliśmy się oprzeć - smakowały jak marzenie :)



Żeby nie siedzieć naszym Gospodarzom za bardzo na głowie postanowiliśmy rozbić namiot, o którym mówiła nam Basia, że posiada. Hm...namiot? Przerósł nasze najśmielsze oczekiwania. Zmieściły się do niego 2 dwuosobowe materace - regularne na łóżko :) i jeszcze trochę miejsca zostało - więc Basia zaproponowała nam półkę - tak, żeby było nam wygodniej :)
Więc mamy namiot, gdzie mieszczą się wszystkie najpotrzebniejsze rzeczy, a zaraz obok łazienkę i kuchnię oraz dostęp do bezprzewodowego internetu, który działa też w ogrodzie.


(zwróćcie uwagę na bosość stóp :))




Nie wiem jaka jest dokładnie temperatura, ale siedzimy w szortach i koszulkach, a po ogrodzie chodzimy boso - jak zresztą większość lokalnych. Zauważyliśmy nawet kilka bosych osób w centrum handlowym.

Staramy się chłonąć wszystko do okoła, nowe zapachy, język (mało przypomina angielski jaki znamy...), wszyscy się tu uśmiechają i wyglądają na zadowolonych z życia. Być może dziś po obiedzie pojedziemy na plażę i zobaczymy ocean :) aha, no i wszyscy w sklepach i innych punktach obsługi życzą nam szczęśliwego nowego roku - ciągle nie możemy się przyzwyczaić do tej myśli, że jutro jest Sylwester - bez śniegu i zimna :)

A narazie siedzimy w ogrodzie, pijemy piwko i się relaksujemy :)
Pozdrawiamy!

Jeszcze update: właśnie wróciliśmy z plaży...akurat był odpływ :/ więc przespacerowaliśmy się po mulisto - skalistym dnie, woda odpłynęła gdzieś daleko pod horyzont... ale co tam, pierwsza muszelka do kolekcji zebrana, a jutro przecież też jest dzień. Zatem jutro mam nadzieję, uda nam się dodać kilka zdjęć plaży i oceanu :)

środa, 29 grudnia 2010

KIA ORA !

Tak to czasami jest w życiu, że człowiek musi polecieć gdzieś bardzo daleko, żeby znaleźć  odpowiedzi na zastanawiające go pytania...
I ja znalazłem - odpowiedź to wrodzona, pielęgnowana z mlekiem matki, niustająca ludzka uprzejmość i pozytywne podejście, które napotkać można wszędzie dookoła, prócz Polski.

Ale od początku.

poniedziałek 6:00 rano pobudka i ostatnie sprawdzanie bagaży, śniadanie i na lotnisko.
Temat lotu z Krakowa do Londynu nie był dla nas zbyt stresujący, przecież już raz to przerabialiśmy ;-)
Dziękujemy najbliższym za pożegnanie, a równie bliskich, których nie było pozdrawiamy elektronicznie.
Chyba i tak było za dużo osób, bo co chwila jakaś przygoda się pojawia,
Na początku utknęliśmy w korku (lotniczym), nie chcieli nas wypuścić z samolotu (dygresja nie lubimy rayanaira), potem czekaliśmy na bagaże z 45 minut. Dodatkowo w poniedziałek Londyn był cały zakorkowany i nasz autokar z jednego lotniska na drugie spóźnił się i jechał o godzinę dłużej. Mieliśmy plany zostawienia bagaży w po południu (czyli ok 14) na lotnisku Heathrow i wyskoczyć do centrum, żeby jeszcze coś zobaczyć. Na Heathrow dotarliśmy około 18 - było już ciemno, nie wspominając o zimnie.
Postanowiliśmy więc rozejrzeć się po lotnisku zobaczyć co się zmieniło od ostatniego razu, zjedliśmy dobrą kolację, wypiliśmy po piwku i w błogostanie oczekiwaliśmy kompanów naszej dalszej podróży, Ewę i Cichego.
To niesamowite jak lotnisko zmienia się i pustoszeje im robi się później. Tak przynajmniej jest na 4 terminalu Heathrow, między 24 a 6 rano nie było lotów, więc ok 23 sala odlotów zaczęła powoli pustoszeć. Spanie na lotnisku to bardzo ciekawe doświadczenie, choć jednak dosyć smutne. Podróżni szykują sobie swoje prywatne kąciki na ławkach, w narożnikach hali i innych zakamarkach. Każdy stara się znaleźć miejsce możliwie najwygodniejsze i najbezpieczniejsze. Jeśli chodzi o bezpieczeństwo to nie ma się absolutnie czym martwić (no granice zdrowego rozsądku zachować), kamery są wszędzie i kręcą się pracownicy lotniska - choć faktycznie między 01 a 04 kręcą się nieco mniej. Nie powiem, żebym się wyspał ale to raczej na własne życzenie. Teraz też jako jedyny z naszej 4 nie śpię a jutro będę marudził pewnie...

Londyn odlot  
Odprawę przeszedłem książkowo! Nasza 4 była jako pierwsza w kolejce! Są plusy spania na lotnisku. Nikt nawet nie zapytał o mój paszport. Przyczepili się tylko do naszego bagażu podręcznego - że za ciężki. No ale to nie rayanair więc nie ma problemu - wystarczy, że jeśli w podręcznym jest elektronika to się ją wyciąga i tego nie liczą do wagi. Kuba z Ewą mieli Panią od odprawy o bardziej polskim nastawieniu, chociaż urody innej. Trochę ich postresowała przez chwilę, ale potem też odpuściła i obyło się bez dopłat za nadbagaż.
Na odprawie bezpieczeństwa postanowiliśmy zadziałać z Krysią nieco niezgodnie z przepisami i nie wyrzuciliśmy zapalniczki zippo, którą dostaliśmy w prezencie. Walczyliśmy o nią dzielnie - przemyciłem w kurtce :-)
Czekając grzecznie na wejście do samolotu usłyszałem jak miłe panie z linii lotniczych zastanawiają się jak przeczytać moje nazwisko, żeby wywołać mnie przez mikrofon.
Nie powiem, żadna kawa, żaden red bull tak nie podnosi ciśnienia. Czarne myśli przeleciały przez głowę. Okazało się, że chcieli tylko przesadzić mnie i Krysię na inne miejsce. I właściwie to zrobili. Zmienili nam numery miejsc, nie tłumacząc za bardzo dlaczego. Dopiero po chwili udało mi się wyjaśnić, że podróżujemy w czwórkę
i co? i oddali nam stare miejsca obok Ewy i Cichego.

Linie Royal Brunei
Boeing 777-2 chyba. Numer nieistotny, najważniejsze, że są telewizory w zagłówkach siedzenia przed tobą i cała lista filmów i programów do oglądania, na co kto ma ochotę.
Poza tym mapa gps pokazująca aktualną pozycję (patrz zdjęcia). Samolot całkiem spory 3x 3rzędy. Co ciekawe każdy lot zaczyna się od wyświetlanej na wspomnianych już telewizorkach modlitwy do Allaha napisanej krzaczkami z tłumaczeniem na angielski. Jedzenie super - głodni nie chodzimy, jak na możliwości w samolocie naprawdę ok (patrz zdjęcie).

Dubaj
Niestety to tylko lądowanie na tankowanie i gdyby nie przepisy bezpieczeństwa to nikt by pewnie nie  wysiadał.
Przespacerowaliśmy się tylko po duty free i zaraz do samolotu z powrotem. Pracownicy lotniska zgubili kartę pokładową Ewy (bo trzeba był je oddać na czas pobytu na lotnisku - dlaczego? nie wiemy.) Więc na początku nie chcieli jej wpuścić - no ale przecież podróżują ze mną więc wszystko się może zdarzyć... Udało się Jej wejść na pokład bez karty.

A teraz wracając do początku wpisu. Wiecie co jest najbardziej zaskakujące kiedy człowiek idzie skorzystać z toalety na pokładzie samolotu Royal Brunei? Nie, nie chodzi mi o zasysającą wodę z toalety. Po każdym pasażerze do kabiny wchodzi stewardessa i psika zapachem odświeżającym, sprawdzając jednocześnie, czy poprzedni pasażer nie nabrudził zbytnio. PKP, przed wami jeszcze dłuuuuuuga droga :-)


Bandar Seri Begawan
Stolica Brunei, oczywiście :) Tutaj też spędziliśmy niecałą godzinę, ale ale - 28 stopni, wilgotność maksymalna, a my z tymi kurtkami, czapkami, rękawiczkami....
Tam akurat nikt nie miał nic przeciwko naszym ciężkim bagażom, natomiast bilety powrotne wzbudziły lekki popłoch wśród pań pracowniczek - że jak to, a wiza turystyczna pozwala tylko na 3 miesiące pobytu, a my to na dłużej chcemy, a jak to załatwimy...ech, ale w końcu nas  wpuściły i zasiedliśmy na fotelach przed ostatnim - najdłuższym (8.5 h) lotem.
Wypełniliśmy Visitors' Cards (zgłaszać, że wieziemy kisiel? jak po angielsku jest kisiel? Kraje, które odwiedziliśmy w ciągu ostatnich 30 dni - czy Anglia, Emiraty i Brunei też się liczą? Aha, Słowacja, narty - pisać, że to tylko wyjazd na narty? No już dobrze, co ma być to będzie...) i wreszcie, po 22 godzinach w powietrzu, wylądowaliśmy w Auckland.
Lekko niepewni podchodziliśmy do Imigration Officers, ale chyba nasza zła passa wreszcie się skończyła. Wszyscy byli mili, uśmiechnięci, pomocni - wpuścili nas bez większych problemów i nareszcie JESTEŚMY!
Basia, kuzynka Ignaca odebrała nas z lotniska, wyszliśmy na zewnątrz i....ten zapach! Jakby wilgotnego piasku na plaży - Cichy słusznie zauważył, że tak właśnie pachną wakacje - bo w końcu jesteśmy na naszych upragnionych, wymarzonych i (trochę też) wywalczonych wakacjach :D

Pozdrawiamy serdecznie i będziemy dalej raportować o naszych poczynaniach :)

K&iG.

sobota, 25 grudnia 2010

ŚWIĘTA :)

Co by nie mówić o naszych przygodach, jednak nie ma tego złego - Święta z Rodzinką, pyszności na stole, prezenty i kolędy - żadne plaże tego nie zastąpią :)
Jesteśmy najedzeni, obśpiewani i obdarowani...błogie lenistwo. Pogoda za oknem, rzecz jasna, nas nie rusza :)
Teraz tylko jeszcze zostaje się spakować (jak ja te wszystkie książki zmieszczę, albo: które wybrać??) i wyruszamy.



A Wam wszystkim życzymy spokojnych i radosnych Świąt - odpoczynku i dobrego nastroju!

pozdrawiamy
K&iG

poniedziałek, 20 grudnia 2010

I GOT MAIL :-)

Normalnie nie mogę uwierzyć !!!

Przyszedł!    Jest!      Nareszcze!!!

Nie wiem czy napisałem o tym wcześniej, ale po otrzymaniu wizy żyliśmy z Krysią w stresie, że ze względu na przedświąteczne obciążenie poczty i paraliż lotniczy w Londynie w poprzednim tygodniu
mój paszport wysłany z ambasady w poniedziałek 13 grudnia może mimo wszystko nie dotrzeć do Świąt...
Stres ten powiększali wszyscy w koło dając nam najdelikatniej jak się da do zrozumienia, że Poczta Polska nie wyrobi. Będąc sprawiedliwym powiem, że oczywiście były też głosy pokrzepiające, ale ja niestety zapamiętywałem tylko te negatywne... W każdym razie chciałem oficjalnie ogłosić, że Poczta Polska jest the best! i brytyjska też :-)
Listu jeszcze nie widziałem i nie wiem co jest w piśmie z ambasady, nie wiem też na jak długo mi pzyznali wizę, dalej lekki dreszczyk emocji musi być.. Dowiem się dopiero późnym popołudniem.

Teraz zostaje już tylko jedna mała niepewność - pogoda.
Mam nadzieję, że do przyszłego poniedziałku się ustabilizuje wszystko i wylecimy bez problemu z Krakowa, a później z Londynu.

no a potem... :-))))))))))))
zachęcam do zobaczenia prognozy pogody
moze ten link pogodowy bedzie lepiej działał... klik
to jest teraz a będzie tylko lepiej:-)


Pozdrawiam radośnie!
iGnac

wtorek, 14 grudnia 2010

YUUUUUUPI

Kochani!!!!!

Już wiemy

LECIMY!!!!!!!!!!

dzisiaj dostałem maila z informacją, że moja wiza została mi przyznana :-)
i oboje jesteśmy baaaaaaaaardzo radości teraz.
Dziekujemy WAM WSZYSTKIM za wsparcie, którym nas obdarzyliście...

Za wspólne narty dziękujemy Adze i Tomkowi ( to zwycięscy konkursu)
na zdjęciu Krysia, Aga Tomek i Oliwka (ta lekko schowana)

TO nam dodało sił w tych dniach



Dziękujemy też WSZYSTKIM, że nie pytali nas ostatnio zbyt często 'i jak tam?'


Dzięki tym wszystkim zawirowaniom mogliśmy spędzić jeszcze trochę czasu z Wami,
pobyć, poimprezować - i to było WSPANIAŁE!!!!

a teraz mogę już oficjalnie powiedzieć,że 27 grudnia wylatujemy z Krakowa do Londynu
i 28 grudnia dalej w świat !!!

oczekujcie dalszych wieści od nas :-)))



ps
chciałem jeszcze zauważyć,że dzięki tym perturbacjom udało nam się uczestniczyć w tym roku ponownie w Szlachetnej Paczce - z czego się bardzo cieszymy i za co się bardzo kłaniamy organizatorkom :-)



Zanim dostałem dziś decyzję miałem zamiar napisać dołującego posta jaka do smutna jest ta zima
snieżna i baardzo zimna. Teraz z radością na twarzy zamieszcze tylko zdjęcia zrobione przeze mnie ostatnio i powiem, że na sylwestra będziemy na plaży :-))))))))






ps2

nowa lampa Mony Szychy rządzi!!!


Pozdrawiamy wieeeeelce szczęszliwi :-)

środa, 24 listopada 2010

never ending story


No zanim podskoczycie z radości widząc ten piękny krajobraz przeczytajcie ten wpis do samego końca...
















Jest w miare ciepło, nie pada deszcz, wiatr trochę wieje, wilgotność powietrza dosyć duża.
Taka jest właśnie teraz pogoda w Krakowie :-) i tutaj nadal jesteśmy...i tutaj jeszcze trochę zostaniemy.


Nie mówią nie, nie mówią tak

W chwili obecnej musimy robić to co tak dobrze nam wychodzi od ostatnich 3 tygodni - czekać.
Jak pewnie część z Was wie w tamtym tygodniu wysłałem dodatkowe dokumenty do ambasady NZ. Udało mi się zebrać 4 listy polecające, mówiące dobrze o mnie :-) i co najważniejsze wysłałem im dokument potwierdzający Nasz ślub. Tak bardzo im się te papiery spodobały, że postanowili jeszcze  raz przemyśleć moje podanie i zajmie im to do 2 tygodni. W sumie to jest dobra informacja, bo to znaczy że istnieje realna szansa na wydanie mi wizy - tylko że potrwa to znowu trochę czasu.
Teraz największa trudność to przebookowanie biletów i nie wydanie na to majątku.
W sumie to może i lepiej że tak wyszło, bo dalej nie mam jeszcze nowego dowodu osobistego. A wiecie co trzeba zrobić żeby dostać nowy dowód? - czekać. No to spoko w tym jestem akurat dobry :-)

Zdjęcie jest oczywiście z Nowej Zelandii, zrobione przeze mnie w czasie mojego nielegalnego pobytu w 2007 roku ;-)

A tak trochę z innej beczki.
Bardzo potrzebujemy z Krysią chwili relaksu, dlatego proszę wszystkich o rady i namiary na jakieś ciekawe miejsca, gdzie moglibyśmy wyskoczyć na 3-4 dni i się relaksować. Gdyby było to w Polsce, byłoby mi trochę łatwiej pojechać... Odległość od Krakowa powiedzmy do 300km.
Za najlepszą propozycję czeka nagroda - i nie! nie będzie to wyjazd z Nami :-)

Kiedy tylko będą jakieś nowe informację postaramy się zamieścić kolejny wpis na blogu.

Pozdrawiamy z KRK
K&iG.

czwartek, 11 listopada 2010

ECH!

ech - mieliśmy teraz chodzić po plaży boso !!!
To jest to co nie może mi wyjść z głowy, bo MY mieliśmy teraz chodzić po czarnym piasku boso
i ten piasek miał nas parzyć w stopy!!!!! - ilość wykrzykników nie wyrazi tego jak bardzo chciałbym to wykrzyczeć...

Z ciekawostek powiem Wam, że jeśli Wasz dowód osobisty jest choćby lekko pęknięty, to w oczach polskiego prawa jest   UWAGA        -      N I E W A Ż N Y
I nie możecie otworzyć przy jego pomocy nowego konta bankowego z dollarami, czy też polecieć na nim do Londynu.
Możecie oczywiście to wszystko zrobić jeśli macie paszport - no chyba, że macie paszport w ambasadzie Nowej Zelandii w Londynie, to wtedy nie możecie.
ech - mieliśmy teraz wygrzewać się w promieniach słońca !!!
Z drugiej jednak strony JEŚLI Nam się uda i polecimy, będzie to najbardziej wyczekiwany wyjazd jaki mogę sobie wyobrazić.

Z dobrych wiadomości udało mi się uruchomić skaner i skanuje teraz wszystkie możliwe dokumenty, zaświadczenia, oświadczenia... Dziękuję również znajomej grupie prawników przygotowującej dla mnie  pomocne dokumenty :-)

Wydawało mi się w Londynie, że złożenie tych papierów w ambasadzie to był wysiłek i potem to już tylko cierpliwie czekać... Nic bardziej mylnego - teraz dopiero to jest jazda.
Prosimy wszystkim o dalsze trzymanie kciuków i możliwe wsparcie :-)

Pozdrawiam tego pięknego dnia, kiedy to urzędy w Polsce nie pracują, podania o nowy dowód oczekują cierpliwie na jutro, przelewy bankowe leniwie zastanawiają się czy przelać się w piątek czy może jednak w poniedziałek.

iG.

wtorek, 9 listopada 2010

POD GÓRKĘ

Nikt nie mówił, że będzie łatwo. No i nie jest. Nowa Zelandia nie daje za wygraną, każą nam dosyłać coraz to nowe dokumenty, więc postanowiliśmy jutro (jak zgromadzimy) wysłać im wszystko co nam przyjdzie do głowy - tak na zapas, żeby było - w końcu my też nie zamierzamy się poddać :)
Nasze rzeczy ciągle walają się po podłodze, nie do końca rozpakowane, bo albo zwyczajnie nie mamy na to czasu, albo - jak znajdzie się chwila - jakoś nie mamy nastroju. Więc nasze poddasze wygląda teraz arcystudencko: książki, bielizna, lekarstwa, biżuteria, jedno na drugim - całkiem niezły nieład artystyczny, tylko znaleźć cokolwiek jest ciężko. No ale skoro żyjemy myślą, że niedługo znowu trzeba będzie się pakować, to wizja układania tych wszystkich rzeczy na półkach (na których zresztą poupychaliśmy już inne rzeczy - w koncu miały być nieużywane przez 8 miesięcy) jest nam wybitnie niemiła.
Tymczasem aktualizuję swoją playlistę - muzyka jest dobra na wszystko, nawet jeśli narazie nigdzie nie jedziemy. Macie jakieś propozycje na utwory-bez-których-nie-można-się-obejść-a-ja-o-nich-nie-pomyślałam? Opcjonalnie te, bez których można się obejść, ale i tak warto je mieć :)
Aha, dzięki za propozycje rytuałów, jakby coś Wam jeszcze przyszło do głowy, to też piszcie, postaramy się wypróbować wszystkie - wiadomo, że rytuał wspólnego picia kawy/alkoholu jest szalenie ważny i nie możemy go zaniechać, ale być może jakieś inne też mają pozytywne działanie :)
heh, hasło na dziś: urzędnik też człowiek, taką ma pracę, że się musi czepiać.

p.s. Cichy, nagroda w przygotowaniu :)

niedziela, 7 listopada 2010

Z DRUGIEJ STRONY...

Kochani, zaczynamy się coraz bardziej wdrażać w tryb 'pozytywne myślenie' :) Jesteśmy w Krakowie, wszystkie potrzebne papiery zostały złożone, jedyne co nam pozostało teraz, to czekać na rozpatrzenie naszej sprawy - oby nie za długo, bo takie czekanie też bywa frustrujące.
A w tak zwanym międzyczasie zamierzamy wykorzystać ten niespodziewany dodatkowy miesiąc tutaj, na wszystkie rzeczy, których nie mieliśmy czasu zrobić przed wyjazdem, na spokojne spotkania i kawkowanie ze znajomymi, być może uda nam się machnąć poradnię przedmałżeńską? :)
Taki nieoczekiwany bieg wydarzeń pokazał nam też jakie mamy fantastyczne rodziny i znajomych - w życiu nie widziałam tyle szczęśliwych osób naraz :) Naprawdę, dzięki, że się tak cieszycie na nasz widok - to bardzo pomaga!
Oprócz tego co tutaj w Krakowie, mamy bardzo dużo szczęścia w nieszczęściu tak w ogóle - w Londynie pogoda była znośna, ludzie w urzędach mili, jak na Angoli przystało, no a przede wszystkim, mieliśmy gdzie spać i co jeść dzięki wspaniałej, cudownej i bardzo kochanej rodzinie Majewskich - gdyby nie oni, to było by z nami krucho. Nie dość, że mogliśmy zostać u nich tak długo jak potrzebowaliśmy, Krzyś odstąpił nam swój pokój, wozili nas gdzie trzeba było, Mama Majewska wstawała z nami o tych nieludzkich porach, tylko po to żeby zrobić nam śniadanie i cały czas martwiła się że tak mało jemy - to jeszcze (!!!) dalej chcą nas oglądać i zaproponowali nam nocleg jak będziemy lecieli następnym razem :) Czy mogło być lepiej?
Więc ogólnie nadal uważamy się za dzieci szczęścia i wierzymy, że sprawa rozwiąże się pomyślnie, no bo kto ma mieć szczęście jak nie my?
A tymczasem dziękujemy za wczorajsze tańce hulańce - jak mawiają w 'Chirurgach', dobrze jest wytańczyć wszystkie troski :) kładka w nocy jest jeszcze bardziej fajowska niż za dnia :) aha, a jutro kawka z koleżankami - myślałam, że nie doświadczę tego przez najbliższych 8 miesięcy, a tu proszę :)
Trzymajcie tylko kciuki, żeby się szybko do nas odezwali z dobrymi wieściami, no i żeby pozytywny nastrój nas nie opuszczał :)

czwartek, 4 listopada 2010

ROZWIĄZANIE KONKURSU

Kochani! Zauważyliśmy nagły skok w oglądalności naszego bloga po godzinie 23.00, ale żadnego komentarza, wiec na wypadek nie przeczytania naszego komentarza pod poprzednim wpisem, jeszcze raz: gratulujemy pomysłów i fantazji (zwłaszcza odpowiedzi F), ale niestety nikt nie zgadł - odpowiedź E została pominięta, a właśnie na tyle Ignac został zablokowany z wjazdem do NZ - 50 lat. Na początku myślał, że się przesłyszał, ale pan w konsulacie wyjaśnił, że bez ubiegania się o wizę, może pojechać do NZ w roku 2057. Obydwoje zdębieliśmy :P Ale teraz, kiedy już wszystkie dokumenty są złożone, mamy poczucie, że zrobiliśmy wszystko co się dało, więc możemy tylko czekać na decyzję, ale jesteśmy dobrej myśli. Wracamy jutro o 11.55, na lotnisko odwozi nas Kasia M. (jej komentarz: ja was odwiozę, skoro tacie się nie udało, to ja was tak odwiozę, że już nie wrócicie :P). Zatem widzimy się już niedługo, a gościnności cudownej Rodzinie Majewskich poświęcimy następny wpis :)
Pozdrawiamy wszystkich serdecznie i dziękujemy za odwiedzanie naszego bloga. Poprawiała nam humor w ostatnich dniach ciągle rosnąca ilość wejść na naszą stronę. Pomimo utrudnień w dotarciu na południe będziemy starać się kontynuować naszą działalność internetową.
Do zobaczenia !

JEŚLI DZIŚ CZWARTEK, TO JESTEŚMY W LONDYNIE ;)

Witamy wszystkich!
Pracowity dzień za nami. Znowu odwiedziliśmy New Zealand House, pospacerowaliśmy po Londynie, pojeździliśmy metrem (i tym razem już normalnie, bez strajków i utrudnień), byliśmy na kawie, popatrzyliśmy co tam w londyńskich sklepach - no wiecie taka tam londyńska codzienność.

Tak patrze i faktycznie zainteresowanie naszym blogiem jest dla Nas wielką dumą. Tak sobie myślę, że gdyby jeszcze kilka dni zajęłoby załatwianie tych formalności dobilibyśmy zaraz do 2 000 wejść.
Ale nie będę Was już trzymał w niepewności - udało mi się dziś złożyć wniosek o wizę, z dołączonym dwustronicowym pięknym i jakże uprzejmym listem wyjaśniającym dlaczego tak to się wszystko stało. I tu wielki ukłon w stronę mojej Krysi, która dodała moim topornym wyjaśnieniom lekkości i brytyjskiej pompy:-) Szczerze mówiąc to tylko dzięki Krysi zebrałem się w sobie i załatwiłem całą tą procedurę - i tu na forum WIELKIE DZIĘKUJĘ KRYSIU!!!

A TERAZ KONKURS ZAGADKA:
Kto zgadnie w nagrodę pozna datę i godzinę naszego powrotu do Krakowa
Pytanie brzmi:
NA JAK DŁUGO DOSTAŁEM ZAKAZ WJAZDU DO NOWEJ ZELANDII PO MOIM OSTATNIM POBYCIE?
Dla ułatwienia podaję 6 możliwych odpowiedzi - swoje typy możecie zamieszczać w komentarzach
A. 5LAT    B. 15LAT     C. 25LAT     D. 50LAT     E. 75LAT

Cichy w nagrodę za to, że byłeś 1000 odwiedzającym naszego bloga znasz już odpowiedź na pytanie konkursowe i nie bierzesz udziału w konkursie ;oP

pozdrawiamy

środa, 3 listopada 2010

Londyn - ciągle Londyn

Pamiętacie jak się ostatnio zachwycałem metrem?
Wszystko super tylko dziś akurat był strajk pracowników metra w Londynie i  już nas ono tak nie zachwyca... Korki w centrum Londynu potężne, nie potrafię pojąć jak ci ludzie potrafią jeździć w tym mieście. Ale pierwszy raz nie mieliśmy dziś problemu z chodzeniem po ulicach. Chcąc zdążyć do ambasady z potrzebnymi dokumentami ganialiśmy chodnikami centrum jak wytrawni Angole. Co z tego skoro i tak okazało się być zbyt późno i odprawili nas z kwitkiem przed drzwiami. Wskazówka: jeśli jest napisane, że ambasada działa do 16:00 to po 15:45 nie ma już po co przychodzić..
Z dobrych informacji jesteśmy bardzo zaopiekowani przez Krzysia i jego rodzinę, za co jesteśmy bardzo wdzięczni. Jutro kolejna wycieczka przed nami - poranna podróż do ambasady i może jeszcze jakieś małe zwiedzanie. Potem już kombinujemy powrót do domu :-)

PRAWIE ROBI WIELKĄ RÓŻNICĘ

Ta....za chwilę będziemy prawie w Nowej Zelandii....Bo tak za chwilę to będziemy w konsulacie Nowej Zelandii w Londynie.
W dużym skrócie: nie polecieliśmy. Jak dobrze pójdzie, to polecimy 28 listopada.
Wczoraj rano na lotnisku zważyli nasze bagaże, już nam drukowali karty pokładowe, kiedy babeczce z check-inu wyświetlił się jakiś błąd przy paszporcie Ignaca. Okazało się, że jak był tam poprzednim razem w 2006 roku, prawnik, którego mu polecono, i któremu zapłacił kupę kasy za załatwienie formalności i przedłużenie wizy, najwyraźniej zrobił go w balona i nie załatwił nic. Przy wylocie z NZ nikt nic mu nie powiedział, o tym, że jego pobyt był za długi, więc do wczoraj żyliśmy w błogim przekonaniu, że może nam się przytrafić naprawdę wszystko, ale nie to, że nas nie wpuszczą na pokład samolotu. No więc pojechaliśmy do New Zealand House w Londynie, dowiedzieliśmy sie czego trzeba, zabraliśmy potrzebne dokumenty -Ignac musi teraz złożyć podanie o wizę turystyczną na takich warunkach, jakby nie był członkiem Unii Europejskiej - no i jak teraz wypełnimy wszystkie dokumenty, to jedziemy je złożyć. Cała procedura może potrwać od tygodnia do trzech, więc na wszelki wypadek przebookowaliśmy bilety na za cztery tygodnie. Teoretycznie mogą nie wyrazić zgody na wjazd Ignaca do NZ, więc piszemy wzruszające podanie i wyjaśnienie, no, ale musimy być dobrej myśli.
Dacie wiarę, że można mieć takiego pecha? Bo ja jakoś ciągle nie mogę uwierzyć, że to się dzieje naprawdę...
Zatem trzymajcie kciuki, zobaczymy się jeszcze pewnie jakoś niedługo, bo jak załatwimy formalności, to wracamy jeszcze do krk na chwilę. Ponieważ 'zawiedzeni' i 'zdołowani' do dalece idące eufemizmy, żeby opisać nasz aktualny stan ducha, prosimy o komentarze tchnące optymizmem, że np. mogło być gorzej, bo mogli nas o tym poinformować dopiero na lotnisku w NZ o 1.40 w nocy, po 26 godzinach lotu :)
P.S. Jak mi się jeszcze raz ktoś pokaże z transparentem 'Wracajcie szybko' - to osobiście potargam :P

wtorek, 2 listopada 2010

zdjecia i inne z Londynu

Krysia dała taki wpis, że ja będę opowiadał obrazem :-)


















Być w Londynie i nie mieć zdjęcia pod Big Benem...











  Tylko dzięki tym napisom przy przejściach jakoś się łapie jak przejść przez ulicę
















Londyn cd.











Londyn cd.












Londyn cd.











Uwielbiam metro w Londynie. Bilet na cały dzień i dawaj...


a coś bardziej obrazowego jeśli chodzi o metro


poniedziałek, 1 listopada 2010

JEŚLI DZIŚ PONIEDZIAŁEK, TO JESTEŚMY W LONDYNIE

Ale wszystko po kolei. Wstaliśmy dziś po 4 godzinach snu (pakowanie, wieczne pakowanie...) i jedwo przytomni doturlaliśmy się na lotnisko.
POŻEGNANIE - Kochani! Bardzo, bardzo Wam wszystkim dziękujemy! I Wam, którzy przyszliście nas uściskać, i Wam, którzy obecni byliście z nami duchem :) Dla nieświadomych: na lotnisko przyszło nas pożegnać 18 osób! Z pożegnaniem to trochę jest tak, że chciałoby się powiedzieć coś takiego mądrego każdemu z osobna, ale głos więźnie w gardle, a wszystkie sensowne myśli gdzieś ulatują, czas leci szybko, trzeba już wsiadać do samolotu - wszystko nie tak. A naprawdę, to, że wszyscy przyszliście dziś nas - NAS - pożegnać było najlepszym prezentem pożegnalnym, jaki kiedykolwiek ktokolwiek mógłby sobie wymarzyć :) Ja tam nie wstydzę się swojego wzruszenia, jeszcze trochę w samolocie pochlipałam Ignacowi w rękaw :P
Wiec, żeby poprawić sobie nieco nastroje, postanowiliśmy pobawić się w bananowa młodzież i - owszem, a co - zamówiliśmy pizzę i kawę na pokładzie easyJeta - raz się żyje i jeszcze leci do Nowej Zelandii :)

a potem, jako ta jeszcze bardziej bananowa młodzież, odpaliliśmy na Mac'u jeden odcinek Chirurgów (kupiliśmy piąty sezon na drogę :)) i tak dolecieliśmy do zachmurzonego Londynu.
Aha, żarcik na marginesie (bez urazy dla niczyich uczuć): w rzędzie obok nas siedział gość, około trzydziestki, ciemny blond, zarośnięty, półdługie włosy, dość długa broda. Komentarz Ignaca: nic się nie martw Kochanie, na szczęście leci z nami Jezus :)
Zmęczeni, nieprzytomni, wylądowaliśmy na Gatwick i wpadliśmy w tłum ludzi, wszyscy gdzieś biegają, coś krzyczą - no, dramat, więc cóż było robić, siedliśmy gdzieś w kącie i obejrzeliśmy kolejny odcinek Chirurgów, a potem ruszyliśmy pociągiem na Victorię. Zostawiliśmy tam w przechowalni nasze megaciężkie plecaki i z tymi drugimi, trochę lżejszymi poszliśmy połazić po mieście. I wiecie co? To chyba nigdy nie przestanie robić na mnie wrażenia - rano jesteśmy w Krakowie, w południe jesteśmy w Londynie. Dopiero, jak wyszliśmy z dworca na ulicę, w pełni to do nas dotarło. Oczywiście - ruch lewostronny, od razu prawie wpakowaliśmy się pod auto :/ Ale Londyn jest super, chodziliśmy sobie po ulicach, kierując się trochę na czuja, a trochę w poszukiwaniu prawdziwego kebaba (w Londynie, naprawdę, to grzech go nie zjeść), jeździliśmy metrem w tę i wew tę (tak to się pisze?) i robiliśmy zdjęcia wszystkim i wszystkiemu. Jak dokumentować, to dokumentować, a co :)
A na sam koniec, jako ta creme de la creme, dotarliśmy do Slaugh, skąd odebrał nas Krzyś i zabrał do domu na nocleg i (!!!) boską obiado-kolację. No i teraz siedzimy sobie, relaksując się przy lampce wina, wreszcie bez tego ciężaru na plecach :) Jutro wczesna pobudka, bo na lotnisku musimy być o 7 rano.
Dobrej, nocy wszystkim, kolejny wpis będzie już naprawdę z drugiego końca świata!
p.s. Ja tu chciałam jeszcze dodać więcej zdjęć z Londynu, ale coś mi się nie chcą ładować...ale to nic, bo zaraz Ignac się wykaże fotograficznie artystycznie :)

ODLICZAMY...


Co zabrać ze sobą na 8 miesięcy na drugi koniec świata?... Pewnie jednych rzeczy wzięliśmy za dużo, a o innych zupełnie zapomnieliśmy, ale co tam - paszporty, bilety, telefony, pieniądze mamy, więc reszta powinna być ok.

Na początku sytuacja wyglądała dosyć dramatycznie, ale udało nam się to wszystko jakoś poupychać do plecaków, każdy mniej niż 20 kilo - jest dobrze :)

Aha, nasza lista rzeczy do zrobienia przed wyjazdem (zjeść pierogi i zapiekanki, przejść się po kładce etc.) została zrealizowana - prawie, bo nie załapaliśmy się tylko na kiełbaski pod halą. Czy ktoś wie dlaczego na kładce są poprzypinane kłódki z wyznaniami miłości? Do balustrady. Hm :)

Dobra, dziś tyle, bo trzeba się choć trochę przespać przed jutrem. Dobranoc i trzymajcie za nas!