Łączna liczba wyświetleń

środa, 29 grudnia 2010

KIA ORA !

Tak to czasami jest w życiu, że człowiek musi polecieć gdzieś bardzo daleko, żeby znaleźć  odpowiedzi na zastanawiające go pytania...
I ja znalazłem - odpowiedź to wrodzona, pielęgnowana z mlekiem matki, niustająca ludzka uprzejmość i pozytywne podejście, które napotkać można wszędzie dookoła, prócz Polski.

Ale od początku.

poniedziałek 6:00 rano pobudka i ostatnie sprawdzanie bagaży, śniadanie i na lotnisko.
Temat lotu z Krakowa do Londynu nie był dla nas zbyt stresujący, przecież już raz to przerabialiśmy ;-)
Dziękujemy najbliższym za pożegnanie, a równie bliskich, których nie było pozdrawiamy elektronicznie.
Chyba i tak było za dużo osób, bo co chwila jakaś przygoda się pojawia,
Na początku utknęliśmy w korku (lotniczym), nie chcieli nas wypuścić z samolotu (dygresja nie lubimy rayanaira), potem czekaliśmy na bagaże z 45 minut. Dodatkowo w poniedziałek Londyn był cały zakorkowany i nasz autokar z jednego lotniska na drugie spóźnił się i jechał o godzinę dłużej. Mieliśmy plany zostawienia bagaży w po południu (czyli ok 14) na lotnisku Heathrow i wyskoczyć do centrum, żeby jeszcze coś zobaczyć. Na Heathrow dotarliśmy około 18 - było już ciemno, nie wspominając o zimnie.
Postanowiliśmy więc rozejrzeć się po lotnisku zobaczyć co się zmieniło od ostatniego razu, zjedliśmy dobrą kolację, wypiliśmy po piwku i w błogostanie oczekiwaliśmy kompanów naszej dalszej podróży, Ewę i Cichego.
To niesamowite jak lotnisko zmienia się i pustoszeje im robi się później. Tak przynajmniej jest na 4 terminalu Heathrow, między 24 a 6 rano nie było lotów, więc ok 23 sala odlotów zaczęła powoli pustoszeć. Spanie na lotnisku to bardzo ciekawe doświadczenie, choć jednak dosyć smutne. Podróżni szykują sobie swoje prywatne kąciki na ławkach, w narożnikach hali i innych zakamarkach. Każdy stara się znaleźć miejsce możliwie najwygodniejsze i najbezpieczniejsze. Jeśli chodzi o bezpieczeństwo to nie ma się absolutnie czym martwić (no granice zdrowego rozsądku zachować), kamery są wszędzie i kręcą się pracownicy lotniska - choć faktycznie między 01 a 04 kręcą się nieco mniej. Nie powiem, żebym się wyspał ale to raczej na własne życzenie. Teraz też jako jedyny z naszej 4 nie śpię a jutro będę marudził pewnie...

Londyn odlot  
Odprawę przeszedłem książkowo! Nasza 4 była jako pierwsza w kolejce! Są plusy spania na lotnisku. Nikt nawet nie zapytał o mój paszport. Przyczepili się tylko do naszego bagażu podręcznego - że za ciężki. No ale to nie rayanair więc nie ma problemu - wystarczy, że jeśli w podręcznym jest elektronika to się ją wyciąga i tego nie liczą do wagi. Kuba z Ewą mieli Panią od odprawy o bardziej polskim nastawieniu, chociaż urody innej. Trochę ich postresowała przez chwilę, ale potem też odpuściła i obyło się bez dopłat za nadbagaż.
Na odprawie bezpieczeństwa postanowiliśmy zadziałać z Krysią nieco niezgodnie z przepisami i nie wyrzuciliśmy zapalniczki zippo, którą dostaliśmy w prezencie. Walczyliśmy o nią dzielnie - przemyciłem w kurtce :-)
Czekając grzecznie na wejście do samolotu usłyszałem jak miłe panie z linii lotniczych zastanawiają się jak przeczytać moje nazwisko, żeby wywołać mnie przez mikrofon.
Nie powiem, żadna kawa, żaden red bull tak nie podnosi ciśnienia. Czarne myśli przeleciały przez głowę. Okazało się, że chcieli tylko przesadzić mnie i Krysię na inne miejsce. I właściwie to zrobili. Zmienili nam numery miejsc, nie tłumacząc za bardzo dlaczego. Dopiero po chwili udało mi się wyjaśnić, że podróżujemy w czwórkę
i co? i oddali nam stare miejsca obok Ewy i Cichego.

Linie Royal Brunei
Boeing 777-2 chyba. Numer nieistotny, najważniejsze, że są telewizory w zagłówkach siedzenia przed tobą i cała lista filmów i programów do oglądania, na co kto ma ochotę.
Poza tym mapa gps pokazująca aktualną pozycję (patrz zdjęcia). Samolot całkiem spory 3x 3rzędy. Co ciekawe każdy lot zaczyna się od wyświetlanej na wspomnianych już telewizorkach modlitwy do Allaha napisanej krzaczkami z tłumaczeniem na angielski. Jedzenie super - głodni nie chodzimy, jak na możliwości w samolocie naprawdę ok (patrz zdjęcie).

Dubaj
Niestety to tylko lądowanie na tankowanie i gdyby nie przepisy bezpieczeństwa to nikt by pewnie nie  wysiadał.
Przespacerowaliśmy się tylko po duty free i zaraz do samolotu z powrotem. Pracownicy lotniska zgubili kartę pokładową Ewy (bo trzeba był je oddać na czas pobytu na lotnisku - dlaczego? nie wiemy.) Więc na początku nie chcieli jej wpuścić - no ale przecież podróżują ze mną więc wszystko się może zdarzyć... Udało się Jej wejść na pokład bez karty.

A teraz wracając do początku wpisu. Wiecie co jest najbardziej zaskakujące kiedy człowiek idzie skorzystać z toalety na pokładzie samolotu Royal Brunei? Nie, nie chodzi mi o zasysającą wodę z toalety. Po każdym pasażerze do kabiny wchodzi stewardessa i psika zapachem odświeżającym, sprawdzając jednocześnie, czy poprzedni pasażer nie nabrudził zbytnio. PKP, przed wami jeszcze dłuuuuuuga droga :-)


Bandar Seri Begawan
Stolica Brunei, oczywiście :) Tutaj też spędziliśmy niecałą godzinę, ale ale - 28 stopni, wilgotność maksymalna, a my z tymi kurtkami, czapkami, rękawiczkami....
Tam akurat nikt nie miał nic przeciwko naszym ciężkim bagażom, natomiast bilety powrotne wzbudziły lekki popłoch wśród pań pracowniczek - że jak to, a wiza turystyczna pozwala tylko na 3 miesiące pobytu, a my to na dłużej chcemy, a jak to załatwimy...ech, ale w końcu nas  wpuściły i zasiedliśmy na fotelach przed ostatnim - najdłuższym (8.5 h) lotem.
Wypełniliśmy Visitors' Cards (zgłaszać, że wieziemy kisiel? jak po angielsku jest kisiel? Kraje, które odwiedziliśmy w ciągu ostatnich 30 dni - czy Anglia, Emiraty i Brunei też się liczą? Aha, Słowacja, narty - pisać, że to tylko wyjazd na narty? No już dobrze, co ma być to będzie...) i wreszcie, po 22 godzinach w powietrzu, wylądowaliśmy w Auckland.
Lekko niepewni podchodziliśmy do Imigration Officers, ale chyba nasza zła passa wreszcie się skończyła. Wszyscy byli mili, uśmiechnięci, pomocni - wpuścili nas bez większych problemów i nareszcie JESTEŚMY!
Basia, kuzynka Ignaca odebrała nas z lotniska, wyszliśmy na zewnątrz i....ten zapach! Jakby wilgotnego piasku na plaży - Cichy słusznie zauważył, że tak właśnie pachną wakacje - bo w końcu jesteśmy na naszych upragnionych, wymarzonych i (trochę też) wywalczonych wakacjach :D

Pozdrawiamy serdecznie i będziemy dalej raportować o naszych poczynaniach :)

K&iG.

2 komentarze:

  1. wow! ta woda w tle... robi mi dobrze. zdjecia jakies male - ale palmy tez mi dobrze zrobily. a sluchawki to bardzo podobne do moich tam w tym samolocie...;)
    gratuluje przemytu zapalniczki!
    gratuluje po raz enty/ochnasty DOTARCIA!!!
    chcialam tylko powiedziec, ze w moim wagonie sypialnym POZ-KRK tez byla pachnaca i czysta toaleta (ale nie widzialam, czy pan konduktor-od-wagonu psikal tam zapachem, poza tym - 70 min. spoznienia - wiec tak, PKP jeszcze z tyyyylu...)
    super sie Was czyta (bo to chyba podzielony wpis?)!
    tylko z czasem sie nie moge polapac- tutaj na blogu jest inny, u Was inny, u nas inny...
    ale to nie problem;)

    ale mi wpis wyszedl. chyba utworze bloga "w odpowiedzi na napoludnie":P

    sciski! i dobrego Pierwszego Dnia!!!

    OdpowiedzUsuń
  2. braaaaaawo:) to teraz tylko sie grzejcie za nas wszystkich:) a ja pozostaje wiernym czytelnikiem:)

    OdpowiedzUsuń