Łączna liczba wyświetleń

środa, 24 listopada 2010

never ending story


No zanim podskoczycie z radości widząc ten piękny krajobraz przeczytajcie ten wpis do samego końca...
















Jest w miare ciepło, nie pada deszcz, wiatr trochę wieje, wilgotność powietrza dosyć duża.
Taka jest właśnie teraz pogoda w Krakowie :-) i tutaj nadal jesteśmy...i tutaj jeszcze trochę zostaniemy.


Nie mówią nie, nie mówią tak

W chwili obecnej musimy robić to co tak dobrze nam wychodzi od ostatnich 3 tygodni - czekać.
Jak pewnie część z Was wie w tamtym tygodniu wysłałem dodatkowe dokumenty do ambasady NZ. Udało mi się zebrać 4 listy polecające, mówiące dobrze o mnie :-) i co najważniejsze wysłałem im dokument potwierdzający Nasz ślub. Tak bardzo im się te papiery spodobały, że postanowili jeszcze  raz przemyśleć moje podanie i zajmie im to do 2 tygodni. W sumie to jest dobra informacja, bo to znaczy że istnieje realna szansa na wydanie mi wizy - tylko że potrwa to znowu trochę czasu.
Teraz największa trudność to przebookowanie biletów i nie wydanie na to majątku.
W sumie to może i lepiej że tak wyszło, bo dalej nie mam jeszcze nowego dowodu osobistego. A wiecie co trzeba zrobić żeby dostać nowy dowód? - czekać. No to spoko w tym jestem akurat dobry :-)

Zdjęcie jest oczywiście z Nowej Zelandii, zrobione przeze mnie w czasie mojego nielegalnego pobytu w 2007 roku ;-)

A tak trochę z innej beczki.
Bardzo potrzebujemy z Krysią chwili relaksu, dlatego proszę wszystkich o rady i namiary na jakieś ciekawe miejsca, gdzie moglibyśmy wyskoczyć na 3-4 dni i się relaksować. Gdyby było to w Polsce, byłoby mi trochę łatwiej pojechać... Odległość od Krakowa powiedzmy do 300km.
Za najlepszą propozycję czeka nagroda - i nie! nie będzie to wyjazd z Nami :-)

Kiedy tylko będą jakieś nowe informację postaramy się zamieścić kolejny wpis na blogu.

Pozdrawiamy z KRK
K&iG.

czwartek, 11 listopada 2010

ECH!

ech - mieliśmy teraz chodzić po plaży boso !!!
To jest to co nie może mi wyjść z głowy, bo MY mieliśmy teraz chodzić po czarnym piasku boso
i ten piasek miał nas parzyć w stopy!!!!! - ilość wykrzykników nie wyrazi tego jak bardzo chciałbym to wykrzyczeć...

Z ciekawostek powiem Wam, że jeśli Wasz dowód osobisty jest choćby lekko pęknięty, to w oczach polskiego prawa jest   UWAGA        -      N I E W A Ż N Y
I nie możecie otworzyć przy jego pomocy nowego konta bankowego z dollarami, czy też polecieć na nim do Londynu.
Możecie oczywiście to wszystko zrobić jeśli macie paszport - no chyba, że macie paszport w ambasadzie Nowej Zelandii w Londynie, to wtedy nie możecie.
ech - mieliśmy teraz wygrzewać się w promieniach słońca !!!
Z drugiej jednak strony JEŚLI Nam się uda i polecimy, będzie to najbardziej wyczekiwany wyjazd jaki mogę sobie wyobrazić.

Z dobrych wiadomości udało mi się uruchomić skaner i skanuje teraz wszystkie możliwe dokumenty, zaświadczenia, oświadczenia... Dziękuję również znajomej grupie prawników przygotowującej dla mnie  pomocne dokumenty :-)

Wydawało mi się w Londynie, że złożenie tych papierów w ambasadzie to był wysiłek i potem to już tylko cierpliwie czekać... Nic bardziej mylnego - teraz dopiero to jest jazda.
Prosimy wszystkim o dalsze trzymanie kciuków i możliwe wsparcie :-)

Pozdrawiam tego pięknego dnia, kiedy to urzędy w Polsce nie pracują, podania o nowy dowód oczekują cierpliwie na jutro, przelewy bankowe leniwie zastanawiają się czy przelać się w piątek czy może jednak w poniedziałek.

iG.

wtorek, 9 listopada 2010

POD GÓRKĘ

Nikt nie mówił, że będzie łatwo. No i nie jest. Nowa Zelandia nie daje za wygraną, każą nam dosyłać coraz to nowe dokumenty, więc postanowiliśmy jutro (jak zgromadzimy) wysłać im wszystko co nam przyjdzie do głowy - tak na zapas, żeby było - w końcu my też nie zamierzamy się poddać :)
Nasze rzeczy ciągle walają się po podłodze, nie do końca rozpakowane, bo albo zwyczajnie nie mamy na to czasu, albo - jak znajdzie się chwila - jakoś nie mamy nastroju. Więc nasze poddasze wygląda teraz arcystudencko: książki, bielizna, lekarstwa, biżuteria, jedno na drugim - całkiem niezły nieład artystyczny, tylko znaleźć cokolwiek jest ciężko. No ale skoro żyjemy myślą, że niedługo znowu trzeba będzie się pakować, to wizja układania tych wszystkich rzeczy na półkach (na których zresztą poupychaliśmy już inne rzeczy - w koncu miały być nieużywane przez 8 miesięcy) jest nam wybitnie niemiła.
Tymczasem aktualizuję swoją playlistę - muzyka jest dobra na wszystko, nawet jeśli narazie nigdzie nie jedziemy. Macie jakieś propozycje na utwory-bez-których-nie-można-się-obejść-a-ja-o-nich-nie-pomyślałam? Opcjonalnie te, bez których można się obejść, ale i tak warto je mieć :)
Aha, dzięki za propozycje rytuałów, jakby coś Wam jeszcze przyszło do głowy, to też piszcie, postaramy się wypróbować wszystkie - wiadomo, że rytuał wspólnego picia kawy/alkoholu jest szalenie ważny i nie możemy go zaniechać, ale być może jakieś inne też mają pozytywne działanie :)
heh, hasło na dziś: urzędnik też człowiek, taką ma pracę, że się musi czepiać.

p.s. Cichy, nagroda w przygotowaniu :)

niedziela, 7 listopada 2010

Z DRUGIEJ STRONY...

Kochani, zaczynamy się coraz bardziej wdrażać w tryb 'pozytywne myślenie' :) Jesteśmy w Krakowie, wszystkie potrzebne papiery zostały złożone, jedyne co nam pozostało teraz, to czekać na rozpatrzenie naszej sprawy - oby nie za długo, bo takie czekanie też bywa frustrujące.
A w tak zwanym międzyczasie zamierzamy wykorzystać ten niespodziewany dodatkowy miesiąc tutaj, na wszystkie rzeczy, których nie mieliśmy czasu zrobić przed wyjazdem, na spokojne spotkania i kawkowanie ze znajomymi, być może uda nam się machnąć poradnię przedmałżeńską? :)
Taki nieoczekiwany bieg wydarzeń pokazał nam też jakie mamy fantastyczne rodziny i znajomych - w życiu nie widziałam tyle szczęśliwych osób naraz :) Naprawdę, dzięki, że się tak cieszycie na nasz widok - to bardzo pomaga!
Oprócz tego co tutaj w Krakowie, mamy bardzo dużo szczęścia w nieszczęściu tak w ogóle - w Londynie pogoda była znośna, ludzie w urzędach mili, jak na Angoli przystało, no a przede wszystkim, mieliśmy gdzie spać i co jeść dzięki wspaniałej, cudownej i bardzo kochanej rodzinie Majewskich - gdyby nie oni, to było by z nami krucho. Nie dość, że mogliśmy zostać u nich tak długo jak potrzebowaliśmy, Krzyś odstąpił nam swój pokój, wozili nas gdzie trzeba było, Mama Majewska wstawała z nami o tych nieludzkich porach, tylko po to żeby zrobić nam śniadanie i cały czas martwiła się że tak mało jemy - to jeszcze (!!!) dalej chcą nas oglądać i zaproponowali nam nocleg jak będziemy lecieli następnym razem :) Czy mogło być lepiej?
Więc ogólnie nadal uważamy się za dzieci szczęścia i wierzymy, że sprawa rozwiąże się pomyślnie, no bo kto ma mieć szczęście jak nie my?
A tymczasem dziękujemy za wczorajsze tańce hulańce - jak mawiają w 'Chirurgach', dobrze jest wytańczyć wszystkie troski :) kładka w nocy jest jeszcze bardziej fajowska niż za dnia :) aha, a jutro kawka z koleżankami - myślałam, że nie doświadczę tego przez najbliższych 8 miesięcy, a tu proszę :)
Trzymajcie tylko kciuki, żeby się szybko do nas odezwali z dobrymi wieściami, no i żeby pozytywny nastrój nas nie opuszczał :)

czwartek, 4 listopada 2010

ROZWIĄZANIE KONKURSU

Kochani! Zauważyliśmy nagły skok w oglądalności naszego bloga po godzinie 23.00, ale żadnego komentarza, wiec na wypadek nie przeczytania naszego komentarza pod poprzednim wpisem, jeszcze raz: gratulujemy pomysłów i fantazji (zwłaszcza odpowiedzi F), ale niestety nikt nie zgadł - odpowiedź E została pominięta, a właśnie na tyle Ignac został zablokowany z wjazdem do NZ - 50 lat. Na początku myślał, że się przesłyszał, ale pan w konsulacie wyjaśnił, że bez ubiegania się o wizę, może pojechać do NZ w roku 2057. Obydwoje zdębieliśmy :P Ale teraz, kiedy już wszystkie dokumenty są złożone, mamy poczucie, że zrobiliśmy wszystko co się dało, więc możemy tylko czekać na decyzję, ale jesteśmy dobrej myśli. Wracamy jutro o 11.55, na lotnisko odwozi nas Kasia M. (jej komentarz: ja was odwiozę, skoro tacie się nie udało, to ja was tak odwiozę, że już nie wrócicie :P). Zatem widzimy się już niedługo, a gościnności cudownej Rodzinie Majewskich poświęcimy następny wpis :)
Pozdrawiamy wszystkich serdecznie i dziękujemy za odwiedzanie naszego bloga. Poprawiała nam humor w ostatnich dniach ciągle rosnąca ilość wejść na naszą stronę. Pomimo utrudnień w dotarciu na południe będziemy starać się kontynuować naszą działalność internetową.
Do zobaczenia !

JEŚLI DZIŚ CZWARTEK, TO JESTEŚMY W LONDYNIE ;)

Witamy wszystkich!
Pracowity dzień za nami. Znowu odwiedziliśmy New Zealand House, pospacerowaliśmy po Londynie, pojeździliśmy metrem (i tym razem już normalnie, bez strajków i utrudnień), byliśmy na kawie, popatrzyliśmy co tam w londyńskich sklepach - no wiecie taka tam londyńska codzienność.

Tak patrze i faktycznie zainteresowanie naszym blogiem jest dla Nas wielką dumą. Tak sobie myślę, że gdyby jeszcze kilka dni zajęłoby załatwianie tych formalności dobilibyśmy zaraz do 2 000 wejść.
Ale nie będę Was już trzymał w niepewności - udało mi się dziś złożyć wniosek o wizę, z dołączonym dwustronicowym pięknym i jakże uprzejmym listem wyjaśniającym dlaczego tak to się wszystko stało. I tu wielki ukłon w stronę mojej Krysi, która dodała moim topornym wyjaśnieniom lekkości i brytyjskiej pompy:-) Szczerze mówiąc to tylko dzięki Krysi zebrałem się w sobie i załatwiłem całą tą procedurę - i tu na forum WIELKIE DZIĘKUJĘ KRYSIU!!!

A TERAZ KONKURS ZAGADKA:
Kto zgadnie w nagrodę pozna datę i godzinę naszego powrotu do Krakowa
Pytanie brzmi:
NA JAK DŁUGO DOSTAŁEM ZAKAZ WJAZDU DO NOWEJ ZELANDII PO MOIM OSTATNIM POBYCIE?
Dla ułatwienia podaję 6 możliwych odpowiedzi - swoje typy możecie zamieszczać w komentarzach
A. 5LAT    B. 15LAT     C. 25LAT     D. 50LAT     E. 75LAT

Cichy w nagrodę za to, że byłeś 1000 odwiedzającym naszego bloga znasz już odpowiedź na pytanie konkursowe i nie bierzesz udziału w konkursie ;oP

pozdrawiamy

środa, 3 listopada 2010

Londyn - ciągle Londyn

Pamiętacie jak się ostatnio zachwycałem metrem?
Wszystko super tylko dziś akurat był strajk pracowników metra w Londynie i  już nas ono tak nie zachwyca... Korki w centrum Londynu potężne, nie potrafię pojąć jak ci ludzie potrafią jeździć w tym mieście. Ale pierwszy raz nie mieliśmy dziś problemu z chodzeniem po ulicach. Chcąc zdążyć do ambasady z potrzebnymi dokumentami ganialiśmy chodnikami centrum jak wytrawni Angole. Co z tego skoro i tak okazało się być zbyt późno i odprawili nas z kwitkiem przed drzwiami. Wskazówka: jeśli jest napisane, że ambasada działa do 16:00 to po 15:45 nie ma już po co przychodzić..
Z dobrych informacji jesteśmy bardzo zaopiekowani przez Krzysia i jego rodzinę, za co jesteśmy bardzo wdzięczni. Jutro kolejna wycieczka przed nami - poranna podróż do ambasady i może jeszcze jakieś małe zwiedzanie. Potem już kombinujemy powrót do domu :-)

PRAWIE ROBI WIELKĄ RÓŻNICĘ

Ta....za chwilę będziemy prawie w Nowej Zelandii....Bo tak za chwilę to będziemy w konsulacie Nowej Zelandii w Londynie.
W dużym skrócie: nie polecieliśmy. Jak dobrze pójdzie, to polecimy 28 listopada.
Wczoraj rano na lotnisku zważyli nasze bagaże, już nam drukowali karty pokładowe, kiedy babeczce z check-inu wyświetlił się jakiś błąd przy paszporcie Ignaca. Okazało się, że jak był tam poprzednim razem w 2006 roku, prawnik, którego mu polecono, i któremu zapłacił kupę kasy za załatwienie formalności i przedłużenie wizy, najwyraźniej zrobił go w balona i nie załatwił nic. Przy wylocie z NZ nikt nic mu nie powiedział, o tym, że jego pobyt był za długi, więc do wczoraj żyliśmy w błogim przekonaniu, że może nam się przytrafić naprawdę wszystko, ale nie to, że nas nie wpuszczą na pokład samolotu. No więc pojechaliśmy do New Zealand House w Londynie, dowiedzieliśmy sie czego trzeba, zabraliśmy potrzebne dokumenty -Ignac musi teraz złożyć podanie o wizę turystyczną na takich warunkach, jakby nie był członkiem Unii Europejskiej - no i jak teraz wypełnimy wszystkie dokumenty, to jedziemy je złożyć. Cała procedura może potrwać od tygodnia do trzech, więc na wszelki wypadek przebookowaliśmy bilety na za cztery tygodnie. Teoretycznie mogą nie wyrazić zgody na wjazd Ignaca do NZ, więc piszemy wzruszające podanie i wyjaśnienie, no, ale musimy być dobrej myśli.
Dacie wiarę, że można mieć takiego pecha? Bo ja jakoś ciągle nie mogę uwierzyć, że to się dzieje naprawdę...
Zatem trzymajcie kciuki, zobaczymy się jeszcze pewnie jakoś niedługo, bo jak załatwimy formalności, to wracamy jeszcze do krk na chwilę. Ponieważ 'zawiedzeni' i 'zdołowani' do dalece idące eufemizmy, żeby opisać nasz aktualny stan ducha, prosimy o komentarze tchnące optymizmem, że np. mogło być gorzej, bo mogli nas o tym poinformować dopiero na lotnisku w NZ o 1.40 w nocy, po 26 godzinach lotu :)
P.S. Jak mi się jeszcze raz ktoś pokaże z transparentem 'Wracajcie szybko' - to osobiście potargam :P

wtorek, 2 listopada 2010

zdjecia i inne z Londynu

Krysia dała taki wpis, że ja będę opowiadał obrazem :-)


















Być w Londynie i nie mieć zdjęcia pod Big Benem...











  Tylko dzięki tym napisom przy przejściach jakoś się łapie jak przejść przez ulicę
















Londyn cd.











Londyn cd.












Londyn cd.











Uwielbiam metro w Londynie. Bilet na cały dzień i dawaj...


a coś bardziej obrazowego jeśli chodzi o metro


poniedziałek, 1 listopada 2010

JEŚLI DZIŚ PONIEDZIAŁEK, TO JESTEŚMY W LONDYNIE

Ale wszystko po kolei. Wstaliśmy dziś po 4 godzinach snu (pakowanie, wieczne pakowanie...) i jedwo przytomni doturlaliśmy się na lotnisko.
POŻEGNANIE - Kochani! Bardzo, bardzo Wam wszystkim dziękujemy! I Wam, którzy przyszliście nas uściskać, i Wam, którzy obecni byliście z nami duchem :) Dla nieświadomych: na lotnisko przyszło nas pożegnać 18 osób! Z pożegnaniem to trochę jest tak, że chciałoby się powiedzieć coś takiego mądrego każdemu z osobna, ale głos więźnie w gardle, a wszystkie sensowne myśli gdzieś ulatują, czas leci szybko, trzeba już wsiadać do samolotu - wszystko nie tak. A naprawdę, to, że wszyscy przyszliście dziś nas - NAS - pożegnać było najlepszym prezentem pożegnalnym, jaki kiedykolwiek ktokolwiek mógłby sobie wymarzyć :) Ja tam nie wstydzę się swojego wzruszenia, jeszcze trochę w samolocie pochlipałam Ignacowi w rękaw :P
Wiec, żeby poprawić sobie nieco nastroje, postanowiliśmy pobawić się w bananowa młodzież i - owszem, a co - zamówiliśmy pizzę i kawę na pokładzie easyJeta - raz się żyje i jeszcze leci do Nowej Zelandii :)

a potem, jako ta jeszcze bardziej bananowa młodzież, odpaliliśmy na Mac'u jeden odcinek Chirurgów (kupiliśmy piąty sezon na drogę :)) i tak dolecieliśmy do zachmurzonego Londynu.
Aha, żarcik na marginesie (bez urazy dla niczyich uczuć): w rzędzie obok nas siedział gość, około trzydziestki, ciemny blond, zarośnięty, półdługie włosy, dość długa broda. Komentarz Ignaca: nic się nie martw Kochanie, na szczęście leci z nami Jezus :)
Zmęczeni, nieprzytomni, wylądowaliśmy na Gatwick i wpadliśmy w tłum ludzi, wszyscy gdzieś biegają, coś krzyczą - no, dramat, więc cóż było robić, siedliśmy gdzieś w kącie i obejrzeliśmy kolejny odcinek Chirurgów, a potem ruszyliśmy pociągiem na Victorię. Zostawiliśmy tam w przechowalni nasze megaciężkie plecaki i z tymi drugimi, trochę lżejszymi poszliśmy połazić po mieście. I wiecie co? To chyba nigdy nie przestanie robić na mnie wrażenia - rano jesteśmy w Krakowie, w południe jesteśmy w Londynie. Dopiero, jak wyszliśmy z dworca na ulicę, w pełni to do nas dotarło. Oczywiście - ruch lewostronny, od razu prawie wpakowaliśmy się pod auto :/ Ale Londyn jest super, chodziliśmy sobie po ulicach, kierując się trochę na czuja, a trochę w poszukiwaniu prawdziwego kebaba (w Londynie, naprawdę, to grzech go nie zjeść), jeździliśmy metrem w tę i wew tę (tak to się pisze?) i robiliśmy zdjęcia wszystkim i wszystkiemu. Jak dokumentować, to dokumentować, a co :)
A na sam koniec, jako ta creme de la creme, dotarliśmy do Slaugh, skąd odebrał nas Krzyś i zabrał do domu na nocleg i (!!!) boską obiado-kolację. No i teraz siedzimy sobie, relaksując się przy lampce wina, wreszcie bez tego ciężaru na plecach :) Jutro wczesna pobudka, bo na lotnisku musimy być o 7 rano.
Dobrej, nocy wszystkim, kolejny wpis będzie już naprawdę z drugiego końca świata!
p.s. Ja tu chciałam jeszcze dodać więcej zdjęć z Londynu, ale coś mi się nie chcą ładować...ale to nic, bo zaraz Ignac się wykaże fotograficznie artystycznie :)

ODLICZAMY...


Co zabrać ze sobą na 8 miesięcy na drugi koniec świata?... Pewnie jednych rzeczy wzięliśmy za dużo, a o innych zupełnie zapomnieliśmy, ale co tam - paszporty, bilety, telefony, pieniądze mamy, więc reszta powinna być ok.

Na początku sytuacja wyglądała dosyć dramatycznie, ale udało nam się to wszystko jakoś poupychać do plecaków, każdy mniej niż 20 kilo - jest dobrze :)

Aha, nasza lista rzeczy do zrobienia przed wyjazdem (zjeść pierogi i zapiekanki, przejść się po kładce etc.) została zrealizowana - prawie, bo nie załapaliśmy się tylko na kiełbaski pod halą. Czy ktoś wie dlaczego na kładce są poprzypinane kłódki z wyznaniami miłości? Do balustrady. Hm :)

Dobra, dziś tyle, bo trzeba się choć trochę przespać przed jutrem. Dobranoc i trzymajcie za nas!