Łączna liczba wyświetleń

poniedziałek, 1 listopada 2010

JEŚLI DZIŚ PONIEDZIAŁEK, TO JESTEŚMY W LONDYNIE

Ale wszystko po kolei. Wstaliśmy dziś po 4 godzinach snu (pakowanie, wieczne pakowanie...) i jedwo przytomni doturlaliśmy się na lotnisko.
POŻEGNANIE - Kochani! Bardzo, bardzo Wam wszystkim dziękujemy! I Wam, którzy przyszliście nas uściskać, i Wam, którzy obecni byliście z nami duchem :) Dla nieświadomych: na lotnisko przyszło nas pożegnać 18 osób! Z pożegnaniem to trochę jest tak, że chciałoby się powiedzieć coś takiego mądrego każdemu z osobna, ale głos więźnie w gardle, a wszystkie sensowne myśli gdzieś ulatują, czas leci szybko, trzeba już wsiadać do samolotu - wszystko nie tak. A naprawdę, to, że wszyscy przyszliście dziś nas - NAS - pożegnać było najlepszym prezentem pożegnalnym, jaki kiedykolwiek ktokolwiek mógłby sobie wymarzyć :) Ja tam nie wstydzę się swojego wzruszenia, jeszcze trochę w samolocie pochlipałam Ignacowi w rękaw :P
Wiec, żeby poprawić sobie nieco nastroje, postanowiliśmy pobawić się w bananowa młodzież i - owszem, a co - zamówiliśmy pizzę i kawę na pokładzie easyJeta - raz się żyje i jeszcze leci do Nowej Zelandii :)

a potem, jako ta jeszcze bardziej bananowa młodzież, odpaliliśmy na Mac'u jeden odcinek Chirurgów (kupiliśmy piąty sezon na drogę :)) i tak dolecieliśmy do zachmurzonego Londynu.
Aha, żarcik na marginesie (bez urazy dla niczyich uczuć): w rzędzie obok nas siedział gość, około trzydziestki, ciemny blond, zarośnięty, półdługie włosy, dość długa broda. Komentarz Ignaca: nic się nie martw Kochanie, na szczęście leci z nami Jezus :)
Zmęczeni, nieprzytomni, wylądowaliśmy na Gatwick i wpadliśmy w tłum ludzi, wszyscy gdzieś biegają, coś krzyczą - no, dramat, więc cóż było robić, siedliśmy gdzieś w kącie i obejrzeliśmy kolejny odcinek Chirurgów, a potem ruszyliśmy pociągiem na Victorię. Zostawiliśmy tam w przechowalni nasze megaciężkie plecaki i z tymi drugimi, trochę lżejszymi poszliśmy połazić po mieście. I wiecie co? To chyba nigdy nie przestanie robić na mnie wrażenia - rano jesteśmy w Krakowie, w południe jesteśmy w Londynie. Dopiero, jak wyszliśmy z dworca na ulicę, w pełni to do nas dotarło. Oczywiście - ruch lewostronny, od razu prawie wpakowaliśmy się pod auto :/ Ale Londyn jest super, chodziliśmy sobie po ulicach, kierując się trochę na czuja, a trochę w poszukiwaniu prawdziwego kebaba (w Londynie, naprawdę, to grzech go nie zjeść), jeździliśmy metrem w tę i wew tę (tak to się pisze?) i robiliśmy zdjęcia wszystkim i wszystkiemu. Jak dokumentować, to dokumentować, a co :)
A na sam koniec, jako ta creme de la creme, dotarliśmy do Slaugh, skąd odebrał nas Krzyś i zabrał do domu na nocleg i (!!!) boską obiado-kolację. No i teraz siedzimy sobie, relaksując się przy lampce wina, wreszcie bez tego ciężaru na plecach :) Jutro wczesna pobudka, bo na lotnisku musimy być o 7 rano.
Dobrej, nocy wszystkim, kolejny wpis będzie już naprawdę z drugiego końca świata!
p.s. Ja tu chciałam jeszcze dodać więcej zdjęć z Londynu, ale coś mi się nie chcą ładować...ale to nic, bo zaraz Ignac się wykaże fotograficznie artystycznie :)

7 komentarzy:

  1. ah alez mi sie podoba taka relacja prawie na zywo:) normalnie NIE MOZECIE przestac:) nawet po 4 miesiacach jak sie juz wam znudzi:):):):):)wierzcie badz nie tez mi przeszlo przez mysl pojechac na balice ale pierdolka chora i zal zostawiac....w kazdym razie od razu jak wstalismy gdybalismy sobie gdzie wslanie mozecie byc:) Miejmy nadzieje ze Jezus leci nadal z wami i pizzy tez nie zabraknie:)pozdrawiamy goraco:*

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja to chyba nie do końca obczajam zasadę działania tego bloga. Raz jestem na nim Katarzyna, innym razem Kasia. Ale pewnie do Waszego powrotu jakoś z nim się zaprzyjaźnię. Pomimo swojej niekompetencji, cieszę że jest. Fajnie czytać co u Was, mieliście fantastyczny pomysł by go założyć. Zdjęcia też super, mnie osobiście najbardziej podoba się to z milenium:)

    OdpowiedzUsuń
  3. z perspektywy dzisiejszej informacji stwierdzam, że "kurwa" wszystko się może zdarzyć!dzisiaj tam,jutro gdzieś indziej a po jutrze znowu tu...i dobrze i źle:)

    OdpowiedzUsuń
  4. Dobrze, dobrze, widać, że zapał podróżniczy jest. Tylko o nas nie zapominajcie i ładnie się wpisujcie blogowo :)
    Obawiam się, że będę tu podpisywana imieniem Bartosz (ale jakby coś, to jestem matka Bartosza :)

    OdpowiedzUsuń
  5. pozwole sobie pokontynuowac watek Sebastiana, hehehe:)
    -" raz się żyje i jeszcze leci do Nowej Zelandii" - oj tam, oj tam...:)

    - "czas leci szybko" - SZYBKO=słowo kluczowe:P jakby co - mam je caly czas, zachowane, w koszyku na kierownicy rowera czeka, z buzka usmiechnieta...:)))

    - no i na koniec - jakby na to nie patrzec - wszedzie jest jakis koniec swiata dla tych, ktorzy na innym koncu swiata;)

    LOVE YOU i naprawde... nie trzeba bylo... to wszystko z powodu parapetowy u mnie... jestem porazona wzruszeniem...

    OdpowiedzUsuń
  6. JEŚLI JEST WEEKEND, TO ZNÓW JESTESCIE NA KAZIMIERZU :D :******

    OdpowiedzUsuń
  7. szkoda, ze nie ma "like" - dalabym Kini:)

    OdpowiedzUsuń