Ostatniego dnia naszego pobytu wreszcie zaświeciło słońce, opadła mgła i mogliśmy podziwiać miasto w całej okazałości. I muszę powiedzieć, że rzeczywiście znaleźliśmy tam kilka miejsc, które bardzo nam się spodobały.
A kiedy wyjechaliśmy już ze stolicy, kierując się na północ, w stronę Napier, zatrzymaliśmy się w Pahiatua, niewielkiej mieścinie, z pozoru niczym nie różniącej się od innych nowozelandzkich wiosek. Okazuje się jednak, że w tym miejscu związała się historia Polaków i Nowej Zelandii. W 1944 roku do Wellington przypłynął statek z 733 polskimi dziećmi, których rodziny zginęły w czasie II wojny światowej, zarówno na polu walk, jak i w obozach pracy. I te dzieci przeniesiono właśnie do Pahiatua, do specjalnie stworzonego Obozu Polskich Dzieci, gdzie uczęszczały do polskiej szkoły i uczyły się języka. Większość tych dzieci, kiedy już dorosły, zdecydowały się zostać w nowej Zelandii na dobre.
Dziś po obozie właściwie już nie ma śladu, jest jedynie pomnik upamiętniający to miejsce i dwie tablice informacyjne - po polsku i po angielsku.


Mieliśmy przyjemność poznać panią Marysię, która była jedną spośród tych dzieci i teraz mieszka w Auckland - ale to juz na ustne opowieści jak wrócimy :)
A to już niedługo :)
Pozdrawiamy!
K&iG.
prawdę mówiąc nie możemy się doczekać :)
OdpowiedzUsuń