Ale kiedy za jakiś czas do domu wraca Mike, starszawy farmer, który mówi w jakimś absolutnie niezrozumiałym dialekcie farmerskim i okazuje się, że on ma i kable, i nawet zapasowy akumulator w razie czego, i spokojnie wszystko podłącza i pożycza w końcu też zapasowy akumulator, bo tamtego nie da się reanimować, to uderza człowieka uderza myśl jacy tu wszyscy spokojni i wyluzowani. Jutro oddacie akumulator? Nie ma sprawy. A, jutro was nie będzie, więc pojutrze? Też super. Tylko jedźcie ostrożnie i pamiętajcie żeby wyłączyć światła, bo więcej zapasowych akumulatorów nie mam. A ja wam przez noc spróbuję naładować wasz, żeby nie trzeba było kupować nowego.
Będąc w Nowej Zelandii człowiek przywyka do takiego luzu, że właściwie nie ma żadnych problemów, z każdej sytuacji jest wyjście, więc po co się denerwować. Więc już na zupełnym luzie podjechałyśmy z Ewą zatankować autko i z tego wszystkiego zapomniałyśmy (ale tylko na chwilę) zakręcić korek w baku. Po 10 metrach się zorientowałyśmy, więc choć zatankowałyśmy do pełna, to nic się nie wylało.
Ale ponieważ chłopcy nie byli aż tak super nowozelandzko wyluzowani, jeśli chodzi o ten akumulator, to o korku jakos się już nie rozwodziłyśmy.
Ech, to nie był nasz dzień.
Dziś wolne i idziemy zwiedzać winnicę, super! :)
Pozdrawiamy!
K&iG.
eh jakbym o sobie czytala:) naprawde rozbawił mnie ten wpis:)
OdpowiedzUsuńhehe, nas tez rozbawila ta sytuacja, w koncu co - jak przygoda to przygoda :)
OdpowiedzUsuńhaha a ten człowiek ma na imie Krysia :D luc ya for that!
OdpowiedzUsuńoswiadczam ze po przeczytaniu wpisu wjechalam na parkingu prosciutko w zderzaczek nowej BMKi :)
OdpowiedzUsuńRany, Wiola, nam odpukac jeszcze takie przygody sie nie przytafily...mam nadzieje ze wlasciciel BMKi wykazal sie nowozelandzkim luzem :)
OdpowiedzUsuń