Łączna liczba wyświetleń

piątek, 11 marca 2011

ciąg dalszy farmerskiego życia

To sa zlepki kilku wpisow, moze sie Wam wydac to nieco niepoukladane :-) wybaczcie.


No to nastała ta wielkopomna chwila... będę pisał wpis :-)
Już od dawna chciałem, ale Krysia mi nie pozwalała, bo nie umiem, bo nieładnie - żartuje oczywiście.
Prawda jest taka, że Krysi świetnie wychodzi pisanie, a ja zawsze mam coś do zrobienia. Teraz na przykład mógłbym kosić trawnik, ale postanowiłem odłożyć to na później :-)

Ten wpis ma być przede wszystkim poświęcony ludziom, których poznaliśmy. Postaram się też wpleść tutaj tekst, który przygotowałem wcześniej i później, jako że w wolnych chwilach staram się notować co u nas.



ZAPRACOWANI JESTEŚMY...

Przepraszamy wszystkich zainteresowanych, że w ostatnim czasie mało o nas słychać i widać. Prawda jest taka, że wdrożyliśmy się w rytm farmerskiego życia w Nowej Zelandii i dosyć mocno nas to pochłania. Ciężko pracujemy, a wieczorami jemy pyszne kolacje popijając winem lub innymi alkoholami. Przedwczoraj próbowaliśmy Whisky z L&P - to gazowany napój opisywany kiedyś wcześniej przez Krysię. Smakuje to nieźle, ale nie będzie naszym faworytem.

Oto niektore z obiektow, jakie znalezlismy u Richarda w domu ;)







...Jesteśmy już po kolacji zrobionej przez Richarda. Muszę przyznać, że bardzo nas zaskoczył. Jedzenie było przepyszne! Gotowana peklowana wołowina z sosem musztardowym, podana z ziemniakami, marchewką, groszkiem i do tego dobre wino - mniam.

A teraz troche o ludziach...


ROBERT
Życie na farmie jest w pewnym sensie fascynujące. Niewiarygodne jest ile człowiek może się nauczyć każdego dnia. Jak Krysia już pisała w Athol mieszka ok. 80 osób, dlatego trzeba radzić sobie samemu. Robert - nasz gospodarz zadziwia nas każdego dnia. To postawny gość po trzydziestce o twarzy radosnej i łagodnej, który jednym szybkim cięciem potrafi podciąć owcy gardło i równie szybkim ruchem złamać jej kark. Zobaczyć jak zabija się owcę, to rzecz której się trochę obawiałem. Tak się akurat zdarzyło, że podczas załadunku owiec na ciężarówkę do rzeźni, jedna postanowiła wyskoczyć z rampy. Skończyło się to dla niej kiepsko - uszkodziła kręgosłup i nie mogła ruszać tylnymi nogami. Jak się dowiedziałem, w Nowej Zelandii jest reguła, według której zwierzę musi trafić do rzeźni o własnych nogach. W innym przypadku mięso może być twarde i nie takie smaczne - ze względu na duży stres u zwierzęcia (wpadlibyście na to?). Dlatego też nasza owca trafiła się psom Roberta - im to nie przeszkadza. Ale o psach za później. Owca. Najbardziej obawiałem się dwóch momentów. Pierwszy to samo zabicie owcy. Pomimo przerwania rdzenia kręgowego nerwy są aktywne jeszcze przez 10-15 minut, dlatego wydaje się jakby owca jeszcze żyła, mimo jasnych i bardzo czytelnych przesłanek, że już nie żyje. Człowiek stoi i patrzy jak krew wypompowywana jest z ciała przy pomocy najdoskonalszej z pomp - serca. Nie jest to przyjemny widok. Drugi moment, którego się dosyć obawiałem to wyjęcie wnętrzności. Po zawieszeniu owcy za tylne nogi i oskórowaniu, przyszedł moment na ‚otwarcie’ brzucha. Głęboki wdech... i ... jest ok. Udało nam się z Kubą podejść do tego naukowo, Robert dał nam dobrą lekcję anatomii, pokazał różne organy, czyli mały przewodnik, jak to jest u owiec. Nie powiem, gdybym miał sam to wszystko zrobić pewnie byłoby to trudne. I nie chodzi mi tylko o techniczną stronę, bardziej o psychiczne nastawienie do tematu. W nadchodzącej przyszłości będę się jeszcze mógł oswoić z tematem, bo Kylie chciałaby zrobić dziczyznę i jagnięcinę.
Jak na wpis o Robercie to dość dużo tu opisu owcy.. Wracając jeszcze do naszego gospodarza. Jest on dla nas ogromnym zaskoczeniem. Typowi kiwusi (faceci) nie bardzo mają pojęcie o historii, geografii, a Robert wie naprawdę dużo. W ciągu dnia biega w wełnianych skarpetach i gumiakach, a wieczorem siada przy piwku i dyskutuje na temat historii i tradycji różnych krajów.

KYLIE
Tutaj chyba zostawie pole do popisu Krysi, bo dziewczęta spędzają więcej czasu razem, a my ciężko pracujemy ;-)
Kylie ma 35 lat i jes partnerka Roberta. Ale to juz nie dlugo, bo, jak wczesniej pisalam, za kilka tygodni wezma slub. Kylie jest mama dwjki dzieci - oprocz 3letniego Dunkana jest jeszcze 20letnia Caitlin, ktora Kylie zaraz po urodzeniu oddala do adopcji, ale zawsze utrzymywala z nia kontakt, i teraz Caitlin bedzie 'maid of honor' na slubie, czyli w naszym rozumieniu swiadkiem.
Szczerze powiedziawszy Kylie robi wrazenie duzo mlodszej - jest wyluzowana, uwielbia zartowac ze wszystkich i wszystkiego, a jej gust muzyczny bardzo odbiega od tutejszych farmerskich kanonow muzyki country - jest duzo blizszy naszemu. Oprocz tego uwielbia gotowac i to sie czuje. Kazdemu daniu poswieca mnostwo czasu, jest absolutna zwolenniczka 'slow foodu', a my tylko wieczorami wzdychamy z zachwytu nad talerzami. Tak na marginesie - w Athol nie ma sklepow w takim naszym rozumieniu, wiekszosc rzeczy zamawia sie 'w miescie' i kurier przywozi je za kilka dni do domu. Kylie zamawia wiec mnostwo warzyw (z wyjatkiem tych, ktore ma w ogrodzie), ale nigdy zadnego miesa. Chwile nam zajelo przyswojenie sobie, ze na Poludniu miesa sie nie kupuje, bo mieso biega na pastwisku, wiec kupowanie od kogos innego to obraza majestatu :)
Wydaje mi sie, ze Kylie polubila nas tak samo, jak my ja - dowodem na to niech bedzie, ze wczoraj poprosila mnie i Ewe o pomoc przed slubem - zakladanie sukni, upinanie wlosow - rzeczy, ktore zazwyczaj robi mama panny mlodej. Poniewaz mama Kylie zmarla w zeszlym roku, ze wszystkich osob na swiecie pomyslala o NAS - oczywiscie ze to zrobimy :)

WINSTON
Ten gość jest dla nas największym zaskoczeniem :-) Poznałem go kiedy podjechał swoim starym (20-letnim), zdezelowanym subaru kombi pod dom naszych gospodarzy, w brudnej koszuli, z rozwianym włosem (którego już nie tak dużo zostało, bo Winston jest po 60) i oczywiście z papierosem prawie przyklejonym do wargi - pali jak lokomotywa.. Po kilku dniach Winston odwiedził nas znowu, tym razem przyjechał swoim normalnym autem (subaru jest autem roboczym) czyli JEEPem Cherokee, okazało się również, że taki piękny dom na zakręcie jadąc na 'naszą' farmę należy do niego, tak samo jak dwa domy na Fidżi i duża koparka na gosienicach, która stoi przy drodze. :-) świetny gość, postram się zrobić mu jakiś portret niedługo.


Minęło kilka dni i znowu zasiadłem do tego wpisu. Jesteśmy zmęczeni, trochę obolali. Pomalowaliśmy dziś duży salon i kuchnię, dodatkowo sufity, a dziewczęta przepięknie umyły niewiarygodną ilość okien. Ha i to jak umyły! Łącznie ze zeskrobaniem starej farby z szyb. Przez dwa ostatnie dni napracowaliśmy się, ale było to baardzo owocna praca. Praca dobrze umotywowana i jesteśmy teraz bardzo dumni z siebie :-) Udało nam się jeszcze popracować w w.w. domu, posprzątać go ładnie i odmienić jego wnętrze w kolejny weekend.

Poza tym pracujemy baardzo dużo, malujemy szopę i garaż, kopiemy rów, zajmujemy się Ducnanem synem Kylie i Roberta - poniżej zbiór zdjęć ukazujących naszą codzienność :-)

Duncan























To wszystko efekty naszej pracy :)
a ponizej jeszcze kilka zdjec wyjatkowo pieknego zachodu slonca i - kolejna dawka chleba powszedniego - filmiki z golenia owiec :)
 

                          

  

 Troche nam szwankuje blog i nie mozemy dodawac zdjec dokladnie tak jakbysmy tego chcieli. Wiec wybaczcie lekki chaos..






na filmie Mac przy pracy



2 komentarze:

  1. taaa, ciekawe z czego to niepoukladanie wynika :D
    troche takie dragowe lub alkoholowe:P
    a zwlaszcza ta swiecaca gora, olala!

    love Duncan!
    i Was tez:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Krysiu,

    przesyłamy najserdeczniejsze życzenia Imieninowe - wszelkiej pomyślności i zdrowia.
    Calujemy mocno,

    Ciocia H.

    OdpowiedzUsuń