Łączna liczba wyświetleń

czwartek, 10 lutego 2011

NA WYCIECZCE W MIEŚCIE

We wtorek zrobiliśmy sobie dzień wolny, żeby pojechać na wycieczkę do Queenstown. Wszystkie przewodniki mówią, ze to najbardziej turystyczne miasto południa - i rzeczywiście, Niemcy, Anglicy, prawie jak na Rynku w Krakowie ;)
Przed przyjemnościami musieliśmy się zmierzyć z odrobiną biurokracji - 15. lutego rusza program Working Holiday, więc udaliśmy się do Immigration Office, zasięgnąć informacji jak najlepiej składać podanie, czy własnoręcznie, czy przez internet, jeśli własnoręcznie, to czy można wcześniej, jakie dokumenty dodatkowo trzeba przedłożyć - mieliśmy mnóstwo pytań, ale niestety miły pan w okienku nie bardzo umiał nam pomóc - pewnie rzadko się spotykał z takimi przypadkami jak nasze, zazwyczaj podanie o wizę składa się przed przylotem do kraju - no nic, może rzucimy monetą i tak zadecydujemy którą opcję wybrać ;) Zaopatrzyliśmy się w formularze do wypełnienia i ruszyliśmy na podbój miasta.
Queenstown ma około jedenastu tysięcy mieszkańców, ale dla kogoś, kto spędza czas w Athol, jest jak metropolia :D Ile ludzi, ile samochodów! Supermarkety! Chłopcy zakupili sobie gumiaki, rzecz nieodzowna na farmie, zrobiliśmy też większe zakupy spożywcze, bo u nas na miejscu są dwie opcje - albo kupowanie w lokalnym sklepiku dużo drożej, albo zamawianie przez internet. Do którego dostęp jest ograniczony. Więc poszaleliśmy :)

plac Remarkables w Queenstown

Jak na prawdziwych turystów przystało, pojechaliśmy kolejką linową na szczyt Bob's Peek, z którego rozciąga się niesamowity widok na jezioro Wakatipu, chłopcy nie odmówili sobie też wyścigu małymi samochodzikami, a my z Ewą biegałyśmy z aparatami, próbując zrobić im jakieś zdjęcia :)


Jezioro Wakatipu, widok z Bob's Peek i chłopcy, w drodze do samochodzików

Odwiedziliśmy tez Royal Gardens, wielki park nad jeziorem, gdzie właściwie można by spędzić cały dzień. Można popłynąć na wycieczkę stateczkiem, można grać we frisby na różne sposoby, celując nim do specjalnie umieszczonych w całym parku drucianych koszy, można grać w boule na specjalnie do tego przygotowanym polu...dla każdego coś miłego :) My, oczywiście jak zawsze świetnie przygotowani, nawet frisby ze sobą nie mieliśmy, przespacerowaliśmy się wzdłuż i w szerz, przystając tylko co chwilę i robiąc zdjęcia.


jezioro na skraju parku i miasteczko, z drugiej strony

lilie na stawie, jak na królewski ogród przystało




Mooorze róż!

I tak, wyspacerowani i w turystycznych nastrojach, wróciliśmy na nasza farmę. Teraz staramy się nadganiać prace, bo zostajemy tu do niedzieli, a potem na tydzień znów ruszamy w drogę, żeby podziwiać Nową Zelandię - tym razem wschodnie wybrzeże - Kaikoura i wieloryby na żywo, Christchurch, być może Milford Sounds - Kuba jest naszym organizatorem i ma to wszystko rozpracowane :)
Pozdrawiamy!
K&iG.

3 komentarze:

  1. jezioro wyglada jak z bajki. nawet takie wrazenie ze zdjecia, ze blyszczy sie ta woda jakims zlotem...
    usciski!!!!

    OdpowiedzUsuń
  2. ak, tak, zgadzam się z Sysią! Wakatipu is my fav!!! niesamowite - napstrykaliście już mnóstwo zdjęć i pomyśleć tylko, że w żadnym z tych miejsc nie jesteście 2 razy... :D :*

    OdpowiedzUsuń