Łączna liczba wyświetleń

poniedziałek, 7 lutego 2011

CO Z NASZĄ KOLACJĄ?

Niestety, w sobotę nie dotarliśmy na pasterską imprezę. Kylie skończyła pracę na tyle późno, że w stodole picie zdążyło zacząc się na dobre, wraz z tańcami na stole (jak kogo Pan Bóg stworzył), pijackimi popisami na motocyklach oraz sprowadzeniem czyjegoś konia, chyba bez zgody właściciela - nasi gospodarze nie wyrazili zainteresowania takimi ekscesami, a i my nie chcieliśmy wylądować w środku zawieruchy - może za tydzień zdążymy na czas.

Wczoraj w Nowej Zelandii obchodzony był Waitangi Day, sto siedemdziesiąta pierwsza rocznica podpisania traktatu między przywódcami plemion maoryskich, a Koroną Brytyjską. W myśl traktatu, Wielka Brytania objęła ochroną przed najeźdźcami obie wyspy i obiecała strzec pokoju w Nowej Zelandii, w zamian za oddanie się kraju w jej posiadanie. Problem polegał na tym, że ze względu na 'błąd w tłumaczeniu', w traktacie po Angielsku mowa była o włączeniu do Korony na zawsze i bez żadnych odstępstw, a w Maori - na jakiś bliżej nie określony czas i podobno nie wszyscy przywódcy plemion mieli świadomość, że właśnie zostają czyimiś poddanymi. Zdania w tej kwestii są podzielone, rdzenni Maorysi uważają, że ich ziemia została bezprawnie wydarta z ich rąk, Brytyjczycy twierdzą, że skoro traktat został podpisany, to umowa obowiązuje, a biali Nowozelandczycy, urodzeni już tutaj, czują się oszukani, bo ich podatki idą na niekończące się odszkodowania dla Maorysów, którzy w związku z tym nie pracują i żyją z wysokich zasiłków. Dlatego też tu, na Południu, zamieszkałym właściwie tylko przez białych, Waitangi Day nie jest obchodzony. W przewodnikach nie ma zbyt wielu wzmianek o tym, jak przebiegała tamta ceremonia, jedyne więc co nam zostało, to oglądanie wiadomości, gdzie szczegółowo relacjonowane były obchody w różnych częściach kraju, najbardziej w mieście Waitangi w Bay of Plenty, gdzie traktat został podpisany. Robert, typowy 'południowec' bardzo się skrzywił, ale nagrał dla nas film fabularny 'Waitangi Day', wyświetlany wczoraj w telewizji, jak wynikało z zapowiedzi, opisujący prawdziwą historię tamtych wydarzeń - może po jego obejrzeniu będziemy mądrzejsi.

to tak apropos niczego, ale ładna tęcza była :)

Wracając jednak do 'tu i teraz', jak to na wyspie, pogoda zmienia się co chwilę. Wczoraj wieczorem, po niesamowicie upalnym dniu, przyszedł deszcz. I jak zaczęło lać koło siódmej, tak nie przestało do dziejszego przedpołudnia i nasz biedny, chudy strumyk Matarua wylał. I to jak. Rano mieliśmy problem z dotarciem do Kylie i Roberta, bo droga była zalana, ale toyotka się spisała i nie utonęła. Koło południa przestało padac i wyszło piękne słońce (tutaj tak zawsze - albo praży niemiłosiernie, albo leje jak z cebra), ale powódź dopiero się zaczęła, bo woda spływa z gór i trochę nas odcięło od świata. Żeby wrócić do domu po pracy, Robert poprowadził nas na około - przez pastwiska, między brykającymi bykami, po wertepach i błocie, ale nikt z nas nie jest skłonny wracać ta samą drogą, z uwagi na zawieszenie, i te byki :)


przeprawa koło byków

Więc pytanie na chwilę obecną brzmi: co z naszą kolacją? ;) Kylie nas rozpuściła kulinarnie, wczoraj próbowaliśmy dziczyzny zapiekanej w cieście, jagnięcina to już standard, ziemniaki gotowane z miętą (genialny pomysł), sałaty i desery...sami rozumiecie, tosty na kolację już nas nie urządzają. To właśnie pokazuje, jaka panuje tutaj sielanka - żeby w życiu mieć tylko takie problemy...


tak nas zalało

Pozdrawiamy!
K&iG.
p.s. Ta powódź to niegroźna, zalało tylko drogę, pastwiska i domy są wżej.
p.p.s. Robert po nas wyjechał - swoim samochodem 4x4, użył go ku naszej radości, ale i zgrozie, jako że Cichy cały dzień go pucował, i co? Samochód wylądował w brudnej wodzie ;)

:)

3 komentarze:

  1. ja pierdziele!!!!! zdjecie z bykami - po lewej - ILE TAM JEST OWIEC!!!! niesamowite, normalnie - gory upstrzone owcami!
    smacznego :D

    OdpowiedzUsuń
  2. haha, niewazne gdzie jestescie, zawsze zalapiecie sie na powodz :D kisses from New York!

    OdpowiedzUsuń
  3. że też akurat drogę zalało:P

    OdpowiedzUsuń